Jak z sukcesem położyć własną firmę?

automaty

Początki

Chciałam mieć firmę. Od dziecka. Zawsze. Tylko, że w moim życiu zostałam przygotowana przez system do bycia dobrym pracownikiem i to niestety zemściło się na mnie. Jednak od czego jest życie? Trzeba się rozwijać i poszerzać swoje horyzonty, a przy tym uczyć się na swoich błędach.

Dzisiaj parę lat starsza i bogatsza w doświadczenia z własną firmą, opowiem Wam jak z sukcesem położyć własną firmę i na co zwrócić uwagę jeśli nie chcemy zbyt długo utrzymać się na rynku.

Artykuł może trochę sarkastyczny, ale potraktujcie go jako przestrogę i skorzystajcie z tego, by móc uczyć się na moich błędach.

Jak to się wszystko zaczęło, czyli spójrzmy wstecz do lat 90-tych …

Pomysł na firmę

Myślałam dość długo nad tym jaką firmę chcę prowadzić. Kalkulowałam, rozważałam, jednak większość pomysłów odrzucałam.

W pewnym momencie zaświtał mi w głowie pomysł odlotowy. Pomysł, który wydawał się bajecznie prosty w realizacji i był tym jedynym na świecie. Tym, który miał przynieść fortunę.

Nie do końca rozumne to było postępowanie, ale pomysł płonął w mojej głowie niczym wielkiej mocy żarówka i swoim blaskiem przysłaniał świat.

Więc pełna optymizmu przystąpiłam do snucia wizji o tym jak podbiję świat, oh yeah!

Sam pomysł był całkiem prosty. Postanowiłam zająć się zarabianiem na automatach vendingowych. Sama nazwa brzmi nieźle i prestiżowo. Jest moc!

O co jednak po ludzku chodzi? Zapewne wielu z Was było nad morzem i spotkało na swojej drodze kolorowe automaty, z których po wrzuceniu monety wypada Wam kulka (plastikowa kapsuła), a w niej mała zabawka? Tak, one były hitem lat 90-tych.

Otóż postanowiłam zaprząc do pracy takie automaty. Idea była prosta: kupić automaty i towar, rozstawić je i cieszyć się morzem gotówki płynącym drzwiami i oknami.

Nie posiadałam jednak kapitału na start. Wtedy najlepszym i jedynym rozwiązaniem jakie widziałam była dotacja unijna.

Dzisiaj podeszłabym do tego zupełnie inaczej i na pewno nie sięgałabym po pieniądze unijne! Wtedy jednak wybrałam tamtą drogę …

Dotacja i szkolenie unijne

Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Napisałam wniosek o to, by wziąć udział w projekcie unijnym, w którym można było się ubiegać o pieniądze na start własnej firmy.

Bez większych kłopotów przeszłam przez procedury rekrutacyjne do projektu. Trochę to trwało, bo pierwsze spotkanie organizacyjne miało miejsce w marcu, a rekrutacja zakończyła się w sierpniu.

Dostałam się w szeregi szczęśliwców, którzy brali udział w szkoleniach przygotowujących do prowadzenia własnej firmy.

Jakie były te szkolenia? Beznadziejne 🙂

Właściwie o prowadzeniu własnej działalności pojęcie miało może 20% trenerów. Jednak nie przekazywali zbytnio postaw i zachowań biznesowych, tylko nudną teorię. Reszta była czystymi teoretykami.

Nie chcę żebyście odebrali to co napisałam jako narzekanie. Chcę Wam po prostu pokazać już zupełnie na zimno i bez emocji ducha tamtych czasów, to co działo się ze mną, krok po kroku.

Więc szkoliłam się dzielnie. Chciałam działać, góry przenosić, robić biznesy. A siedziałam zamknięta w sali szkoleniowej i rozkminiałam ustawy i zawiłe kwestie teoretyczne.

Właściwie godzinne spotkanie z moją księgową po szkoleniach dało mi większą porcję wiedzy niż miesiąc szkoleń, no ale nie będę się tutaj nad sobą rozczulać …

Po szkoleniach nadszedł czas pisania biznes planu …

Biznes plan

Każdy z uczestników projektu miał swojego opiekuna, który nadzorował pisanie biznes planu.
Tylko, że samo pisanie biznes planu nie było czymś z prawdziwego zdarzenia.

Byliśmy bardziej ukierunkowani na to, że w poszczególnych miejscach są przyznawane punkty za to i za to. Nie było to przedsiębiorcze działanie i z pewnością przysłaniało jasność rozumowania.

Właściwie to wyglądało trochę, jak egzamin maturalny. Wiecie, trzeba było się wstrzelić w klucz odpowiedzi, by zdobyć punkt.

Teraz jak na to patrzę z perspektywy czasu, to łapię się za głowę i zadaję sobie pytanie: GDZIE JA MIAŁAM ROZUM?!?

Przecież takie pisanie biznes planu, to nie było pisanie, to bardziej szkodziło niż pomagało.

Jednak wtedy tego zupełnie nie rozumiałam!

No, ale co się stało, to się nie odstanie. Teraz mogę tylko popukać się w czoło, spokornieć i iść dalej. Chociaż pokory to już dawno nabrałam …

W każdym razie stworzyłam wtedy pokaźny biznes plan. Wtedy wydawał mi się całkiem fajny.

Teraz mogę tylko powiedzieć: wstydź się! Nie tak powinien wyglądać biznes plan!
Jestem jednak tylko człowiekiem … wtedy uczyłam się, wszystko było dla mnie nowe.
Z czasem dowiedziałam się paru rzeczy, jednak wciąż się uczę …

No, ale podsumowując: biznes plan przeszedł pomyślną weryfikację komisji i przeszłam do kolejnego etapu: otrzymywania dotacji.

Nie myślcie jednak, że to wszystko było takie piękne, łatwe i różowe. O nie!

Pani koordynująca projekt należała do tych osób, które raczej nie lubią młodych ludzi. Na każdym kroku dawała nam mocno odczuć, jak bardzo cierpi z powodu konieczności kontaktowania się z nami.

To było mocno deprymujące i stresujące. Chwilami nawet zakrawało na mobbing.  No, ale było minęło. Idźmy dalej 🙂

Nadszedł grudzień i ogłoszenie wyników ,,zwycięskich biznes planów”. Po dopełnieniu wszystkich formalności dotacja spłynęła do mnie w ostatnich dniach stycznia.

Czyli prawie po roku od pierwszego spotkania organizacyjnego i od chwili wpadnięcia na ,,genialny” pomysł biznesowy stałam się przedsiębiorcą i mogłam rozpocząć moją przygodę z własną firmą …

Zakupy i porady barona z Pomorza

Pomorze jest takim polskim zagłębiem automatów sprzedających zabawki. Tam mieści się kilka największych firm, które są liderami na rynku vendingowym.

Dlatego też w tamtych rejonach poszukiwałam kogoś, kto mógłby mi pomóc zrealizować zakupy unijne.

Trafiłam na barona automatów. Bardzo sympatyczny gość, który z niejednego pieca jadał chleb.

Opowiedział mi swoją inspirującą historię. To jak rozkręcał swój biznes, jakie miał trudności. Opowiedział mi także o swojej firmie obecnie, o zespole ludzi, który zatrudnia. Kosmos!

To był chyba pierwszy poważny przedsiębiorca, z którym się zetknęłam. Spotkanie z nim było naprawdę bardzo pouczające.

Udzielił mi wielu dobrych rad. Odpowiedział na wszystkie moje pytania (nawet te najgłupsze). Opowiedział o ,,know-how” tego biznesu. Życzył powodzenia i …

… ,,wpłynęłam na suchego przestwór oceanu” …

I co dalej mądralo?

No i wróciłam do domu z przyczepą wypełnioną automatami, z autem po brzegi wypchanym kulkami i z nadzieją zaczęłam przygotowywać się do pierwszych wypraw.

Trzeba przyznać, że w tamtym czasie robiłam masę niepotrzebnych rzeczy: jak składanie wszystkich automatów do kupy, precyzyjne liczenie kulek …, wtedy myślałam, że tak trzeba.

Firma

Kiedy już uporałam się ze sprawami technicznymi takimi jak przeliczenie wszystkich kulek i poskładanie wszystkich automatów, zabrałam się za strategię działania.

Zaczęłam planować gdzie pojadę, jakie potencjalne lokalizacje odwiedzę, co powiem itp.

Chcę ruszać do przodu, ale … mam szkolenia

Już miałam ruszać w swoją pierwszą trasę, gdy biuro projektu poinformowało mnie, że zostałam wybrana na dodatkowe, obligatoryjne szkolenia unijne …

No żesz …

Na dwa kolejne tygodnie zostałam zamknięta w sali szkoleniowej z teoretykami … myślałam tylko o jednym: uciec w trasę … musiałam siedzieć.

Lektura książek o sprzedaży, a rzeczywistość

W międzyczasie moich pierwszych kroków w pozyskiwaniu lokalizacji czytałam książki o sprzedaży.

Jedne techniki działały lepiej, inne gorzej. Jednak najgorsze było traktowanie mnie przez ludzi w lokalizacjach jak śmiecia.
Jak kolejnego oszusta, który przyszedł z gównianą ofertą.

Myślę, że oferta była całkiem dobra. Proponowałam właścicielowi lokalizacji 25% od tego co sprzedałoby się z automatu. Biorąc pod uwagę fakt, że zatowarowanie i koszta obsługi automatu wynosiły 50%, to zostawało do podziału 50% (25% : 25%) – pomiędzy właściciela lokalizacji, a mnie.

W wielu przypadkach było też tak, że nie mogłam dotrzeć do właściciela lokalizacji. Pracownicy, którzy byli na miejscu docelowym utrudniali mi kontakt z właścicielem.

Z tymi lokalizacjami, które udawało mi się zdobyć, współpracowało mi się dobrze. Ludzie byli mili. Można było z nimi sympatycznie porozmawiać i wiele się od nich nauczyć.

Jedną lokalizację wspominam negatywnie. Miasto Bytom, knajpa na rynku … w biały dzień skradziono mój automat. Nie wiem jak to możliwe … by wynieść niezauważonym, ważący ok. 30 kg, mający 1,5 m wysokości, nieporęczny automat, ale tak się stało.

Policja znalazła automat skatowany i rozbebeszony w jednej z bram. Oczywiście bez zawartości.

Złodziej był nagrany na monitoringu, ale sprawę umorzono z powodu nie wykrycia sprawcy …

Wracając jednak do tematu: Zdecydowanie sprawdzał się z technik książkowych: uśmiech, wesołe usposobienie, żarty, chęć rozmowy z drugim człowiekiem, otwartość.

Przemawianie językiem korzyści do klienta nie zawsze zdawało rezultat. Czasami po prostu klient miał zły dzień i mówił ,,nie” dla zasady 🙂

Trzeba być entuzjastycznym wobec swojego produktu. Jest w tym prawda, ale bardzo ciężko utrzymać niegasnący entuzjazm przez cały dzień, kiedy usłyszy się już dziesiątki odmów. Porada jest trafna, ale u mnie zabrakło entuzjazmu – szczególnie pod koniec prowadzenia firmy i rozmów z klientami. Chociaż ostatniego klienta wspominam najmilej.

Wiara w siebie i w produkt. W tym też jest prawda jeśli kompletnie nie wierzy się w to co się robi i idzie się do ludzi ze smutną miną to nie ma szans żeby nawet chcieli z nami rozmawiać. Przetestowałam na sobie różne warianty pracy w terenie – od tych smutnych do tych wesołych – wesołe nastawienie zawsze zwyciężało.

Powiedzcie sami, czy chcielibyście prowadzić interesy ze smutasem? Albo z kimś niepewnym siebie? No właśnie …

Moje boje na realnym rynku, czyli jak nie pozyskać klienta …

Wyruszyłam na podbój rynku. Z uśmiechem na twarzy, zadowolona, zaczęłam przedstawiać ludziom moją ofertę. Nawet zaczęłam prowadzić notatki o tym, jakiego klienta odwiedziłam i jak oceniam całą rozmowę – niestety nie kontynuowałam tego zbyt długo.

Cóż, od samego początku nie szło mi tak jakbym sobie życzyła. Pomimo zachowywania podstawowych zasad dobrej sprzedaży, bycia przyjacielem klienta, rozbijałam się cały czas o skały.

Na początku zwalałam winę na brak doświadczenia. Na to, że mówię nie tak, czy przedstawiam ofertę nie tak. Wielokrotnie zmieniałam moją ofertę, tak by to co mówiłam było jak najbardziej sensowne i przydatne dla klienta.

Z jednej strony wydawałoby się, że taki prosty biznes, a jednak wcale nie tak ławo było pozyskać pierwszego klienta, który chciałby ze mną współpracować.

Właściwie w moim biznesie, poszukiwałam raczej partnerów biznesowych, bo klientami docelowymi de facto były dzieci i ich rodzice. Jednak żeby dzieci (i ich rodzice) mogły kupić zabawkę, najpierw musiałam pozyskać w tym celu do współpracy lokalizację. Miejsce, w którym mógłby stać automat.

paulina i automaty

Jedno z nielicznych zdjęć, które powstały w tamtym okresie.

Dlatego musiałam pozyskać do współpracy właściciela lokalizacji. Chciałam podzielić się z nim zyskiem ze sprzedaży. Jednak nie wychodziło mi to kompletnie.

Serio, wylałam wiele potu, a czasami nawet łez nad swoją nieudolnością w pozyskiwaniu klienta. Starałam się jak mogłam. Jednak realne wyniki finansowe pokazywały, że raczej biznes nie ma perspektyw.

Owszem, udało mi się pozyskać ciekawe punkty. Np. kilka basenów na Śląsku. Jednak te baseny nie były zarządzane przez prywatnych właścicieli. Ich zarządcami były różnego rodzaju MOSiRy czy innego rodzaju państwowe urzędy. Tam za postawienie automatu żądają ustawowo określonego czynszu.

Miałam automaty w kilku takich punktach. Pierwszy miesiąc zawsze był rewelacyjny – wiadomo nowość. Jednak każdy kolejny nie pozwalał na pokrycie kosztów czynszu, że nie wspomnę o kosztach dojazdu do automatów.

Także dość szybko wycofałam się z tych punktów i szukałam dalej.

Moim celem były punkty, gdzie pojawia się dużo dzieci. Jednak bardzo często moje starania kończyły się fiaskiem.

Sinusoida – etapy pracy, etapy zdołowania i papierologia

Moje pozyskiwanie rynku odbywało się w kilku etapach, które niczym sinusoida występowały na przemian w moim życiu.

Pierwszym z nich był etap zapału, poszukiwania klientów, optymistycznego patrzenia w przyszłość. Etap, w którym wszystko było możliwe, nawet niemożliwe stawało się możliwym. Jednak w miarę, jak okazywało się, że jednak nie wszystko idzie po mojej myśli, przechodziłam do kolejnego etapu …

… etapu zdołowania, byłam wkurzona na siebie, na całą sytuację. Było mi strasznie głupio, że taka ze mnie ostatnia ofiara, która nie potrafi pozyskiwać klientów. W tym stanie raczej nie wychodziłam do klientów, żeby ich nie przestraszyć, a siebie nie pogrążyć jeszcze bardziej.

W międzyczasie okazywało się, że biuro projektu unijnego chce, by mu dostarczyć kolejne tony papierów. Czułam się jak w klatce. Co miesiąc trzeba było dostarczać oświadczenie o tym, że się nie zawiesiło i nie zamknęło działalności (i tak przez rok).

Było to dla mnie o tyle dziwne, że w dzisiejszych czasach skomputeryzowania i powszechnego dostępu do informacji o przedsiębiorcach, trzeba było co miesiąc drukować takie oświadczenie. Jakby nie można było tego sprawdzić za pomocą kilku kliknięć.

Wydaje mi się, że przez czas mojej współpracy z biurem zostawiłam tam co najmniej ryzę papieru. Rozumiem, że panie z biura nie mogły na to nic poradzić, bo takie miały odgórne dyrektywy. Jednak nie pojmuję jak można marnować tyle papieru, pozwalać, by ginęło tyle drzew.

Jednak wizyty w biurze projektu nie należały do najprzyjemniejszych. Poza biurokratyzacją i formalnościami, zawsze można było liczyć na zdrowy opierdol od koordynatorki projektu. Najczęściej za nic albo za jakąś błahostkę.

Wiem, że powyżej użyłam mocnego słowa, jednak jakbym napisała, że pani na mnie nakrzyczała, nie oddało by to całokształtu. Mimo tego, że jestem twardzielem, wiele razy wychodziłam z biura poniżona i ze łzami w oczach. Z rozmów z innymi uczestnikami projektu dowiedziałam się, że nie tylko ja … .

No więc po pozbieraniu się po kolejnym łomocie spuszczonym w biurze projektu, ruszałam w kolejną trasę z kolejnymi nadziejami i pozytywnym nastawieniem – i tak działo się mniej więcej przez cały czas mojej pracy, jako przedstawiciel handlowy własnej firmy.

Raz było lepiej, raz było gorzej. Raz był entuzjazm i pełne działanie, raz był dołek i załamka co dalej. Jednak nic nie może trwać w nieskończoność, jeśli nie przynosi realnych wyników i zysków, bo zyski są jednych z głównych biznesowych celów.

Ja wiem, że biznes powinien mieć misję, powinien przynosić dobro dla świata, powinien wiele różnych rzeczy, ale jeśli nie będzie przynosił zysków, to sama misja nie nakarmi rodziny, nie da funduszy do dalszego kontynuowania biznesu. Samą misją żyć się nie da, no chyba, że już się jest niezależnym finansowo albo ma się zgromadzony pokaźny majątek.

Końcówka

Z własną firmą jest jak z dzieckiem. Wiem, że na pewno wiele osób już to powiedziało przede mną. Jednak, jakby na to nie patrzeć własna firma staje się dla człowieka czymś bliskim, czymś do czego się przywiązuje, o co dba i stara się, by prosperowało jak najlepiej.

Kiedy okazuje się, że nie jest tak, jak sobie wymarzyliśmy, że nie dzieje się dobrze i trzeba się z firmą pożegnać i ją zamknąć, to człowiek czuje jakby sobie strzelał w kolano albo zabijał kogoś naprawdę bliskiego.

Chciałabym opisać Wam tutaj historię sukcesu, historię tego jak to wspaniale udało się stworzyć dobrze prosperujący biznes. Jednak nie mogę tego zrobić. Statystyki mówią swoje, większość firm upada w pierwszym roku działalności, kolejne w następnych latach.

Opowiem Wam teraz, jak wyglądała końcówka mojego biznesu, co zrobiłam źle, czego się nauczyłam, jaką lekcję wyniosłam z tej biznesowej przygody.

Baron z Pomorza radzi

Więc, kiedy wszystko szło tak źle, że już gorzej iść nie mogło, zadzwonił do mnie Baron automatowy z Pomorza z pytaniem: „jak leci? jak idzie biznes?”

Opowiedziałam mu, że właściwie nie idzie i z jakimi problemami się borykam. Zaprosił mnie do siebie – bym jeden dzień spędziła z jego załogą, która na co dzień rozstawia automaty w jego rejonach.

Zgodziłam się bez wahania.

Bardzo miły to był gest z jego strony i cieszę się, że mogłam w tym uczestniczyć. Natura wyposażyła mnie w dar obserwacji rzeczywistości i tego, by widzieć więcej niż widać.

Więc po roku prowadzenia działalności wylądowałam na Pomorzu, w samochodzie z jedną z dwu osobowych ekip Barona.

Słuchałam uważnie wszystkiego co mówili, robiłam notatki i starałam się zapamiętać z tego dnia jak najwięcej, tak by potem móc wszystko wdrożyć jak najlepiej w swojej firmie.

Ruszyliśmy w teren. Obserwowałam ich pracę. Dziewczyna wchodziła do lokalizacji i spotykała się z miłym odbiorem. Przedstawiała wszystko z większą łatwością niż ja, ale też ludzie, z którymi rozmawiała byli pozytywnie do niej nastawieni i chętni do wysłuchania tego co mówiła.

Miałam wrażenie, że ludzie żyją tam dużo wolniej. Nie mają takiego wewnętrznego napięcia. Nie gonią tak za wszystkim. Kiedy potencjalny klient wchodzi do sklepu, to przyjmują go z radością, z otwartymi rękami. Uśmiechają się do niego od progu i są chętni, do tego by poza sprzedaniem mu towaru zamienić z klientem kilka słów.

W ciągu całego dnia jazdy, tylko jedna pani była dla nas niemiła! Jedna osoba na tak wiele odwiedzonych lokalizacji!

Na rynku śląskim to wyglądało tak, że od samego wejścia do lokalizacji człowiek czuł się winnym tego, że w ogóle tam wchodzi. Nawet gdy wchodziło się z szerokim uśmiechem i radosnym pozdrowieniem napotykało się na ścianę. Niezrozumiały opór. Jakby ludzie obawiali się, że chwila miłej rozmowy, może wpłynąć na pogorszenie ich stanu.

Na Pomorzu tego nie było. Tam ludzie więcej się uśmiechali i mieli więcej serca do innych.

Specyfika rynku też jest tam inna, wiadomo każdy rejon jest inny. Te zabawki, które na Śląsku sprzedawały się dobrze, na Pomorzu nie były w ogóle chodliwe i na odwrót.

Jednak, to, co zaskakiwało mnie na każdym kroku, to fakt, że każdy jest tam witany z uśmiechem. Nie ma smutasów. Każdy klient jest traktowany z należytym szacunkiem. Nie ma tam traktowania klienta, jak nieproszonego gościa. Wielki plus za to dla Pomorzan.

Dziewczynie z ekipy Barona trzeba też oddać pokłony i honory. Robiła naprawdę świetną robotę. Potrafiła myśleć odpowiednio strategicznie, a nie posiadała określonej listy lokalizacji, do których się chce udać.

Po prostu jechała do miasta i rzucała się na żywca w teren. Miała dosłownie instynkt wykrywania, gdzie mogą znajdować się potencjalne lokalizacje. Z podziwem przyglądałam się jej pracy.

Wchodziła do punktu, rozglądała się wokół i rozpoczynała rozmowę z potencjalnym partnerem biznesowym. Nie owijała w bawełnę, nie zagadywała o pogodzie (jak radzą poradniki), prosto z mostu mówiła po co przychodzi, jak wygląda współpraca i ludzie godzili się bez problemu na ustawienie automatu.

W ciągu dniówki postawiła 4 automaty, a jeszcze kilka osób odezwało się na ulotkę kontaktową w późniejszym czasie i łącznie wyszło z tego dnia 7 ustawionych automatów. To było wielkie ŁAŁ dla mnie i wielka motywacja do działania, bo jeżeli ona mogła, to ja też.

W końcu, nie rozstawialiśmy automatów nad samym morzem, tylko w miejscowościach dość mocno od morza odległych – jakieś 150 km. Dziewczyna powiedziała mi, że według niej rynek śląski jest bardzo dobry, bo wszystko jest blisko siebie. Oni by dojechać do lokalizacji muszą pokonywać wiele kilometrów, bo wszędzie wokół są lasy i miejscowości są daleko od siebie.

Pełna optymistycznych myśli i nastawienia wróciłam do domu, by z nową mocą rzucić się na rynek i rozstawiać automaty.

Także sama rozmowa z Baronem dała mi wiele do myślenia. Opowiadał mi o swoich automatowych początkach w latach 90-tych. O tym jak ten biznes szedł w tamtym czasie, a jak idzie teraz. Z jego obserwacji wynikało, że dzieci zrobiły się bardziej wybredne.

Dawniej można było nasypać cokolwiek do automatu i dobrze się to sprzedawało, teraz trzeba się napracować, by znaleźć odpowiednie kolekcje, które spasują dzieciakom.

Opowiadał też, jakie wyniki mniej więcej robi mu automat miesięcznie i jak po np. 3 miesiącach jadą do automatu i przynosi taki, a taki zysk i to wydaje mu się małą kwotą, to zwijają automat.

Pomyślałam sobie, że w takim razie żaden z moich automatów nie znajduje się w odpowiedniej lokalizacji, bo żaden z nich nie przynosi takich zysków, o jakich mówił Baron.

Jednak nadal byłam pełna wiary i nadziei i wróciłam do domu, by dalej rozstawiać automaty.

Jak długo jeszcze to ciągnąć?

No więc, jak powiedziałam, tak zrobiłam. Rzuciłam się z wielkim napaleniem w trasę i pełna nadziei zaczęłam odwiedzać coraz to nowe lokalizacje.

Pierwszy dzień tuż po szkoleniu, był zdecydowanie najlepszym dniem w całej mojej karierze rozstawiacza, jednak też nie było jakichś spektakularnych efektów.

Zachowywałam się w terenie tak, jak dziewczyna pracująca u Barona. Chodziłam raz z listą lokalizacji, raz bez niej i dziennie robiłam wiele kilometrów w przeróżnych miastach południowej Polski. Jednak efekty nie były zadowalające, a ludzie nadal warczeli na mnie.

Jeżeli przed szkoleniem mogłam sobie zarzucić fakt, że może nie do końca mówiłam to co trzeba i parę razy po prostu spaliłam swoje gadanie (jak to u początkujących bywa), to po szkoleniu byłam jak burza.

Chodziłam, rozmawiałam, cieszyłam się tym co robię. Kontakt z ludźmi sprawiał mi prawdziwą przyjemność, jednak liczba rozstawionych automatów nie zmieniała się jakoś bardzo na plus.

Robiłam jednak wszystko, co w mojej mocy, by tym razem nie zawalić i iść dalej do przodu.

W mojej głowie zaczęły się pojawiać pierwsze pytania: a może to nie ma sensu? Może trzeba to rzucić w cholerę i zająć się czymś innym? Jak długo mam sobie dawać kolejną szansę?

Statek tonął, jednak ja ze wszystkich sił starałam się wypompować wodę na zewnątrz.

Obejrzałam jakiś motywujący filmik, przeczytałam jakąś lekturę … tam powtarzali, że musi być źle, żeby mogło być lepiej. Że ludzie za szybko się poddają. Że ludzie się poddają o krok od sukcesu. Itp, itd. … .

No to zaciskałam zęby i upierałam się, że się nie poddam, że będę walczyć o swoją firmę i o siebie, bo może i ja jestem o krok od sukcesu?

W ogóle co to będzie jak się poddam? Ci wszyscy, którzy mówili mi, że mi się nie uda będą mieli satysfakcję … nie chciałam im na to pozwolić. Więc brnęłam w to dalej, a wyników finansowych, jak nie było, tak nie było … tylko nieustanne dokładanie do interesu.

Kiedy powiem sobie dość … ?

Tak, zwlekałam z tym zakończeniem biznesu zupełnie niepotrzebnie. Trzeba było to zakończyć dużo wcześniej, a nie brnąć dalej w coś co się rozpadało i nie rokowało dobrze na przyszłość. Po prostu nie miałam wyznaczonych takich punktów granicznych, które określałyby, że wtedy definitywnie kończę.

Niepotrzebnie naraziłam domowe oszczędności na uszczuplenie.

Tym co całkowicie przekonało mnie do zakończenia biznesu były mijające dwa lata prowadzonej działalności i koniec okresu zniżkowych składek ZUS, a także kiepskie wyniki finansowe firmy. Jednym z głównych celów biznesu jest to, by przynosił on zysk, a tutaj niestety nie pozwalał on na taki komfort, a jeszcze generował stratę. Więc po dwóch latach prowadzenia działalności złożyłam broń i zawiesiłam firmę.

Koło życia

W momencie, gdy podjęłam męską decyzję o zakończeniu działalności poczułam się tak, jakbym zatoczyła w swoim życiu koło. Ponownie znalazłam się w punkcie wyjścia. Byłam tylko bogatsza o nowe doświadczenia. Może trochę mądrzejsza. Jednak dalej z wielkim znakiem zapytania na czole.

Doświadczyłam wiele, nauczyłam się nowych, ciekawych rzeczy. Popełniłam wiele błędów, ale w sumie poza tym, że się o to wzbogaciłam znowu stanęłam w tym samym miejscu, co kiedyś.

Podsumowanie

Teraz może trochę podsumuję to, o czym opowiedziałam powyżej. Zacznijmy od największych błędów, jakie popełniłam, czy też kluczowych kwestii, których nie wzięłam pod uwagę, a być może zmieniłyby znacząco bieg tej historii.

Błędy

Teraz na spokojnie, po przemyśleniu i przeanalizowaniu wszystkiego mogę powiedzieć, że popełniłam wiele błędów.

Napiszę Wam o najgorszych z nich. Jako przestrogę dla wszystkich, którzy przymierzają się do własnego biznesu, a może już go prowadzą?

Nie sztuką jest mieć firmę

Tak, założenie firmy to bułka z masłem. Formalności wcale nie są jakieś straszne. Jeśli macie profil zaufany ePUAP to możecie to zrobić nawet bez wychodzenia z domu. Potem trzeba tylko wypisać parę druczków w ZUSie, a to naprawdę nic przerażającego.

Jednak założenie firmy to nic wielkiego! W porównaniu z tym co następuje potem :-).

Nie mogę powiedzieć, że nie podobało mi się bycie bizneswoman! Przeciwnie! Podobało mi się i to bardzo! Chcę do tego wrócić, tylko z większym rozsądkiem i porządnym planem (oczywiście nie do automatów).

Więc, to że ma się już firmę, to nie znaczy, że coś się osiągnęło.

Zawsze marzyłam o firmie – marzenie spełniłam, tylko nie wiedziałam kompletnie co dalej?

Nie wiedziałam jak się zorganizować. Oczywiście metodą prób i błędów z czasem wypracowałam sobie model działania, ale zajęło mi to, no właśnie … zbyt dużo czasu.

Nie miałam jasno określonego planu działania. Nie było tak, że w ogóle nie planowałam.

Owszem planowałam, ale nie było w tym długoterminowej wizji. Działałam trochę po omacku i żadnego z planów nie doprowadziłam tak naprawdę do końca.

Także, własna firma TAK! Ale pod warunkiem, że wiesz dokładnie co będziesz robić. Krok po kroku.

Otaczanie się ludźmi nieprzedsiębiorczymi

Nie było wokół mnie przedsiębiorczych ludzi. Sami normalni – aż do bólu.
To był również błąd.

No bo jak nauczyć się biznesu od kogoś kto nigdy nie miał z nim nic wspólnego?

Wujkowie i ciocie ,,dobre rady” skutecznie podkopywali moje przedsiębiorcze myślenie.

Zamiast wybrać się na spotkanie z przedsiębiorcami, słuchałam ludzi nie biznesowych … dobrze, że teraz to się zmieniło. Zaczęłam bywać na spotkaniach biznesmenów. Poznaję ludzi biznesu i powoli zaczynam się uczyć i układać sobie w głowie wizję mojej przyszłej firmy.

Brak rzetelnych badań rynku

Tak, tutaj trzeba przyznać nawaliłam na całej linii. Nie miałam bladego pojęcia o tym jak takie badania rynku przeprowadzić.

Co ja mówię? Nawet nie wzięłam się za nie! Oparłam się na obserwacji rynku.

Tylko, że to była obserwacja Pomorza, a nie Śląska i nie w czasach, w których otwierałam firmę, a 10 lat wcześniej.

Karygodny błąd! Gdybym wtedy przyłożyła się do rzetelnej analizy rynku, nie popełniłabym tylu błędów!

Może bym się nie pakowała w taki biznes? Albo nie zwlekałabym tak długo z jego zamknięciem?

Ja jednak nie zrobiłam tego jak należy … dopiero doświadczalnie sprawdziłam jak wygląda rynek. Najgorsze jest to, że to doświadczenie przeprowadziłam na żywym organizmie jakim była moja firma.

Zamiast bawić się w naukowca, lepiej było zrobić badania albo chociaż przed założeniem firmy ruszyć na rynek i zobaczyć jak to wygląda w praktyce.

Opóźniony start

Od chwili, gdy pojawił się mój pomysł i wystartował unijny projekt, w którym brałam udział, do momentu gdy otworzyłam działalność minął prawie rok.

To bardzo ostudziło mój zapał. Nie ruszyłam z firmą w chwili, gdy byłam pełna werwy i motywacji do pracy.

Minęło dużo czasu i przez ten rok wiele się zmieniło. Z jednej strony chciałam ruszyć z działaniem jak najszybciej, a z drugiej strony byłam cholernie zmęczona nieustannym oczekiwaniem i procedurami projektowymi.

Może jakbym od razu po tym jak idea pojawiła się mojej głowie, poszła za ciosem i ruszyła z kopyta to szybciej zdałabym sobie sprawę, że to nie ma sensu? A tak trwałam przez rok w błogiej nieświadomości i własnej głupocie! Aj aj aj aj aj!

Brak odpowiedniego przygotowania do prowadzenia działalności

Tutaj właściwie nie powinnam marudzić. Wielu ludzi nie ma w rodzinie tradycji biznesowych, a jednak dobrze sobie radzą w biznesie.

To co jednak muszę powiedzieć, to to, że myślałam wtedy innymi kategoriami. Dobrze, że w porę zmieniłam myślenie! o zgrozo! Mój światopogląd nie był, ani w jednym calu biznesowy. Byłam raczej jak to ciele majowe.

Dopiero w tym roku zaczęłam spotykać się z prawdziwymi biznesmenami i teraz już wiem, jak oni myślą! No, przynajmniej staram się zrozumieć jak myślą i naśladować ich styl myślenia.

Zajęłam się też odpowiednią lekturą i coraz lepiej idzie mi myślenie w takich kategoriach, jak myślą przedsiębiorcy. Jednak wciąż muszę się dużo nauczyć. No, ale jak to mówią: od zera do milionera, także jeszcze wszystko przede mną.

Minięcie się co najmniej o kilka lat z zapotrzebowaniem rynku

To jest zdecydowanie najgorszy z moich błędów … . To, że nie zrobiłam dobrej analizy rynku sprawiło, że minęłam się z nim o parę lat.

W latach 90-tych nad morzem kwitł rynek kuleczkowy. Dzieciaki, będąc na wakacjach z rodzicami, kupowały zabawki z automatów. Rodzice szli na przysłowiowe piwo, a dzieci szalały przy automatach.
W tamtych, czasach i w tamtym miejscu, było to idealne rozwiązanie, idealne wstrzelenie się w potrzeby rynku.

Baron z Pomorza to zrobił. Idealnie trafił w rynek i w potrzeby jego klientów. W tamtych czasach był to doskonały biznes. Dzieciaki nie były aż tak skoncentrowane na technologii i gadżetach, jak w świecie dzisiejszym. Samodzielny zakup kuleczki z zabawką w środku był dla nich czymś ekscytującym.

Dzisiejsze dzieciaki potrzebują innych bodźców. Czegoś, co będzie wchodziło z nimi w interakcję, a nie prostej zabawki zamkniętej w plastikowej kapsule.

Dzisiejsze dzieci są bardziej wymagające, to bardzo dobrze. Zmienili się też rodzice. Oni również stali się bardziej wymagający i z dużo większą rozwagą podejmują decyzje zakupowe, jeśli chodzi o zabawki dla swoich dzieci. Również bardzo dobrze.

Świat idzie do przodu. Przychodzi mi tutaj na myśl rysunek, który krąży od jakiegoś czasu w Internecie. Rysunek przedstawiający kasetę magnetofonową, która mówi do odtwarzacza mp3 słynny cytat z Gwiezdnych Wojen „I’m your father” na co odtwarzacz mp3 odpowiada „Noooo!!!”

Dzisiejsze dzieciaki nie mają raczej pojęcia czym jest kaseta magnetofonowa, bo wychowały się w świecie bez niej. Dla nich Internet i urządzenia dotykowe są czymś na porządku dziennym. Nie możemy zatrzymać postępu technologicznego.

Tak samo nie możemy zmuszać klientów do tego, by chcieli kupować towar z poprzedniej epoki, który cieszył poprzednie pokolenie. Nie tędy droga! Choćby był on najlepszej jakości, nie zostanie kupiony, bo najzwyczajniej w świecie nie trafia w zaspokojenie potrzeb obecnych klientów.

Różnice północ-południe

Zakładając mój biznes nie wzięłam też pod uwagę tego, że są tak znaczące różnice w zachowaniach klientów na rynkach północnym i południowym. W miejscowościach nadmorskich mamy do czynienia z ciągłą rotacją klientów.

Tak jak zmieniają się turnusy wczasowe, tak zmieniają się dzieciaki, które nad morzem odpoczywają wraz ze swoimi rodzicami. Co dwa tygodnie jest stały napływ nowych klientów.

Na Śląsku mamy do czynienia z dzieciakami, które mieszkają tam na stałe. Jeśli mają automat w swojej okolicy, to jest on dla nich atrakcją przez pierwsze miesiące, a potem tracą zainteresowanie. Nie wywołuje u nich już ekscytacji.

Jest do dla mnie zrozumiałe. Jednak wtedy, kiedy trzeba było, nie wzięłam tego pod uwagę.

Na wakacjach, nad morzem, rodzice są rozluźnieni. Jest im łatwiej pozwolić dziecku na zakup zabawki z automatu. Sami nie szczędzą pieniędzy na pamiątki, czy słodkie przekąski, dlatego pozwalają dzieciom na więcej, w tym na szaleństwa zakupowe w automatach.

Na Śląsku, w normalnym życiu, kiedy rodzice są przytłoczeni nadmiarem codziennych obowiązków, zaczynają się liczyć z każdym groszem i nie są zbyt chętni na to, by ich dzieci kupowały sobie zabawki z automatu, choćby kosztowały tylko 1 zł.

Gdy miałam przyjemność jeździć z zespołem rozstawiaczy Barona zauważyłam pewną prawidłowość. Na północy (i choć nie były to stricte miejscowości nadmorskie) lokale są bardziej przestrzenne. Jest w nich więcej miejsca.

Na Śląsku lokale są wykorzystane do granic możliwości. Towar w sklepach zajmuje maksimum powierzchni. Nie ma tam po prostu miejsca na to, by wstawić automat.

Na północy ludzie są bardziej przyzwyczajeni do tego, że praktykuje się wstawianie automatów w ich lokalizacjach. Traktują to jako szansę na dodatkowy zysk. Wiedzą, że ich kolegi, kolega też ma automat i sobie chwali. Nie boją się tego.

Na południu ludzie obawiają się wstawienia automatu do lokalu. Boją się podstępu, że ktoś chce ich oszukać, że to na pewno przyczyni się do ich kłopotów. Są pewni, że proponowany podział zysków to bujda na resorach, a oni nie chcą kłopotów.

Z moich rozmów z zespołem rozstawiaczy, jak i z samym Baronem wynikało, że w ciągu miesiąca każdy automat przynosił mu całkiem dobre zyski. Nawet nie w sezonie i nie w nadmorskiej miejscowości.

Na południu, moje automaty wyciągały w ciągu trzech miesięcy ledwo kwotę, którą automaty Barona były w stanie zarobić w przeciągu miesiąca.

Pomyślicie: może oni wstawiali do LEPSZYCH lokalizacji. Tylko powiedzcie mi jak wizualnie określić, że lokalizacja jest lepsza, a jak ocenić, że gorsza?

Po szkoleniu z zespołem rozstawiaczy uderzałam do podobnych punktów jak oni. Do małych sklepików, do restauracji, pizzerii itp., jednym słowem do miejsc, gdzie można było spotkać dzieci w dużych ilościach.

Oni wstawiali do sklepiku i im się biznes kręcił, ja wstawiałam do podobnego sklepiku, o podobnej lokalizacji jak oni, tylko, że na Śląsku i była totalna klapa.

Mali gracze, a duzi

Owszem są jeszcze na rynku gracze, którzy dobrze sobie radzą, ale albo są na rynku od lat i mają setki rozstawionych automatów – siłą rzeczy zdobyty najlepszy rynek, albo potrafią wykrzesać jeszcze z tego gasnącego biznesu resztki potencjału, który gdzieś tam się zachował.

Nie neguję, że ten rodzaj biznesu może komuś przynosić zyski. Może i przynosi. Jednak w tym momencie opowiadam Wam o tym jak wyglądało to u mnie: u mnie zysków nie przynosił.

Popełniłam mnóstwo błędów, wiem o tym, dlatego nie polecam biznesu automatowego początkującym biznesmenom.

Brak sensownego planu działania

Wspominałam już, że nie miałam dobrze określonego planu działania. Nie rozpisałam sobie, co powinnam zrobić krok po kroku, aby osiągnąć określone cele.

Raz w tygodniu robiłam podsumowanie tego, co udało mi się osiągnąć, a właściwie, tego czego osiągnąć mi się nie udało. Byłam w swego rodzaju pajęczynie, szamotałam się, ale nie mogłam ruszyć z miejsca.

Mijały kolejne dni, odwiedzałam kolejne miasta. Lista odwiedzonych lokalizacji pękała w szwach, ale spektakularnych efektów nie było widać.

Mówcy mówili: nie poddawaj się! Walcz! Już za chwilę, już za moment, wygrasz, pokonasz własne słabości, będziesz zwycięzcą! Tylko ile to ma trwać?

Jak długo trwa chwila? Jak długo trwa moment? Czy jest to ułamek sekundy? A może rok, dwa lata, pięć? Trudno powiedzieć … . Zaczęłam się zastanawiać, czy warto to dalej ciągnąć?

Owszem, nie było dobrego planu. Były tylko uśmiechy satysfakcji tych, którzy mówili, że NA PEWNO mi się nie uda. Jednak planowanie na siłę, czy też ratowanie tonącego statku, nie ma sensu.

Trzeba przede wszystkim zachować życie, załogę (akurat nie miałam pracowników), resztki środków, aby móc wsiąść na kolejny statek i płynąć dalej. Z lepszą mapą, na lepszym statku, ale będąc przy życiu. Co by mi przyniosło to, że zatonęłabym razem z moją firmą?

Brak planu B

Kolejnym błędem, będącym konsekwencją poprzedniego punktu był brak planu B. Brak określenia tego, co zrobię jeśli mi się nie uda. Co zrobię, jeśli założenia planu A nie przyniosą oczekiwanych rezultatów? Ile czasu daję sobie na realizację planu A i przejście do planu B? Jakie działania podejmę, gdy plan A zawiedzie?

Zabrakło tego wszystkiego! Zabrakło stworzenia sobie najgorszego z możliwych scenariuszy. Miałam wizję, że wszystko pójdzie gładko i bez problemu osiągnę to co zamierzyłam i stanę się automatową królową południa. No, ale niestety … przeliczyłam się ze swoimi możliwościami. Właściwie to ze wszystkim się przeliczyłam.

Gdybym przygotowała plan A, a potem plan B … wiedziałabym w jakim miejscu się znajduję i co robić dalej, aby nie rozwalić firmy i całkowicie się nie załamać.

Przykładanie dużej uwagi do rzeczy nieistotnych

Certoliłam się z rzeczami nieistotnymi. Ciągle przeliczałam kulki do tego, by moje statystyki się zgadzały … dzisiaj zastanawiam się po jakiego grzyba to robiłam? To były bezsensowne działania!

Jednym słowem byłam burakiem jakich mało!

Zamiast ruszać w teren i zdobywać klientów, to ja się babrałam w gównie, a kolejne dni mijały.

Złe zarządzanie sobą w czasie

Ten punkt niestety tutaj musiał się znaleźć. Z całą świadomością tego, jak należy zarządzać sobą w czasie. Z teoretycznym przygotowaniem do tego, jak to robić, nie stosowałam swojej wiedzy w praktyce!

Po prostu nie mieści mi się to teraz w głowie! Aż scyzoryk mi się w kieszeni otwiera! No, ale to byłam ja dwa, trzy lata temu.

Człowiek cały czas uczy się na błędach … szkoda tylko, że swoich!

Może nie jestem niewolnikiem kalendarza, ale teraz planuję dużo więcej niż wcześniej. Jeszcze dużo przede mną w tej kwestii, ale mam już dobre narzędzia do tego, by nauczyć się dobrze fachu planowania.

Łatwe poddawanie się i zniechęcanie

Tak … po szczególnie kiepskiej dniówce, pomiędzy jednymi, a drugimi obelgami i poczuciu własnej małości i niespełnienia potrafiłam przez tydzień nie ruszać się z domu w celu pozyskania klientów.

Użalałam się nad sobą zamiast ruszyć dupę i ostro pracować. Wolałam siedzieć i labidzić, jaka ze mnie niezdara! A fe! Jak mogłam zmarnować tyle cennego czasu? Nie wierzę!

To też nie było tak, że ja całkowicie nie wierzyłam w siebie i zniechęcałam się od razu. Jednak gdy po całym tygodniu spędzonym na odwiedzaniu kolejnych lokalizacji nie było żadnych efektów czułam się naprawdę maluśka.

Kryzys małych sklepików na rzecz marketów

Kolejną rzeczą, która przyczyniła się do tego, że zrezygnowałam z automatowego biznesu był kryzys małych sklepików. Większość lokalizacji starałam się pozyskać właśnie pośród nich. Mały sklepik osiedlowy. Duże skupisko bloków wokół niego, a co za tym idzie teoretycznie duża ilość dzieci biegających po osiedlu (tak przynajmniej działał zespół rozstawiaczy na Pomorzu w miejscowościach, które nie były turystyczne).

Więc bardzo często było tak, że gdy pojawiałam się pod określonym adresem, gdzie miał znajdować się sklepik, spotykałam tylko sam szyld i puste pomieszczenie. Nie było to jednak regułą dla samych sklepików. Ten problem dotyczył także pizzerii i restauracji.

Czasami też były takie sklepiki, gdzie niestety widać było, że jest bieda z nędzą. Na półkach nie było zbyt wiele towaru. Sprzedawczyni miała zatroskaną minę. Coś jakbym przeniosła się w czasie do PRL-u.

Najgorsze były takie punkty, gdzie współpraca układała się całkiem przyzwoicie. Wiecie, sklepik pośrodku osiedla. Wokół olbrzymie bloki. Na przeciwko kościół. Sklepik wielkości trzech kiosków ruchu. No i co się dzieje?

Gdy zaczynamy współpracę wszystko jest w porządku. Jednak po kilku miesiącach dostaję od właścicielki telefon, że muszę zabrać automat, bo ona rezygnuje z prowadzenia sklepiku.

Przyjeżdżam na miejsce i co zastaję? Zrozpaczoną kobietę w wieku tuż przed sześćdziesiątką, która całe swoje życie prowadziła sklepik osiedlowy, a teraz musi z niego zrezygnować.

Rozmawiam z nią. Dopytuję, co się stało? Mówi, że ona nie ma szans. W ciągu ostatniego półrocza wokół osiedla wyrosły cztery supermarkety … . Nie będę tu ich wymieniać z nazwy. ale faktycznie, gdy jechałam do pani mijałam cztery tanie markety i jeszcze piąty budował się w pobliżu.

Pani nie miała szans z ich polityką cenową. Całkiem dobrze prosperujący sklepik po pół roku zaczął świecić pustymi półkami.

Także to zjawisko na rynku też miało pośredni wpływ na moją porażkę.

Zapytacie zapewne dlaczego nie uderzałam do marketów, by tam postawić swój automat … .
Uderzałam 🙂 … w większości z nich nie chcieli ze mną w ogóle rozmawiać.

Wiele z nich było tzw. „sieciówkami” i nadrzędna firma, która udzielała franczyzy nie pozwalała na to, by w sklepie pojawiały się jakiekolwiek obiekty zewnętrzne, gdyż one nie współgrałyby z wystrojem jaki narzucony został przez politykę budowania marki danej firmy.

Rozumiem to dobrze. Jak mamy np.: McDonalds to tam są tylko i wyłącznie rzeczy związane z marką. Stoliki firmowe, krzesełka firmowe, wystrój firmowy. Gdziekolwiek na świecie się nie udacie do tej restauracji zawsze będzie wyglądała tak samo.

No, ale wracając do zdobywania marketów. Bardzo często byłam odsyłana do centrali. Kierownicy sklepów mówili, że oni nie są władni podejmować takich decyzji i odsyłali mnie wyżej. Dostawałam numer telefonu do działu odpowiedzialnego za powierzchnię reklamową w sklepie i adres e-mail.

Większość moich telefonów nie została w ogóle odebrana. A napisane maile z ofertą nie doczekały się nawet odpowiedzi negatywnej.

Czasami kontakt telefoniczny był bardzo miły. Kazano mi wysłać ofertę mailem. Obiecywano odpowiedź jaka by ona nie była … no i na tym się wszystko kończyło.

Z niektórymi marketami dało się porozmawiać i nawet dostać ofertę zwrotną … . No, ale to było nie do przyjęcia z mojej strony. Hitem był jeden z marketów, który za postawienie automatu (który miał powierzchnię 0,25 m2) zawołał 600 zł + VAT miesięcznie za ustawienie mojego maleństwa w korytarzu prowadzącym do marketowych toalet … . Na taką kwotę automat musiałby pracować przy pomyślnych wiatrach około pół roku. Biorąc pod uwagę „jakość” tej lokalizacji.

Złe targetowanie współpracowników

Po czasie dochodzę do wniosku, że źle wybierałam moich klientów. Zamiast zajmować się drobnymi klientami, powinnam była się zająć grubszymi rybami. Działać zupełnie inaczej niż działał zespół Barona.

Zamiast chodzić do sklepików, powinnam była uderzać do prezesów hipermarketów. Bo w końcu w niektórych marketach są kulkowe automaty. Skądś się tam biorą. Wielokrotnie w marketach odsyłano mnie z kwitkiem mówiąc, że już cała zaplanowana powierzchnia sprzedażowa jest wykorzystana.

Może gdyby udało mi się przekonać prezesów marketów i podpisać z nimi korzystne umowy, moje losy potoczyłyby się inaczej? Jednak teraz mogę sobie tylko pogdybać.

Nie pozostaje nic innego jak wyciągnąć wnioski z tej lekcji i iść dalej nie popełniając tych samych błędów.

Zmiana preferencji klienta docelowego

Tak jak wcześniej pisałam zmienił się też profil klienta docelowego jakim są dzieci.

Dzisiaj nie zadowala ich byle co. Teraz potrzebują innego rodzaju zabawek niż 10 lat temu.
Sam Baron z Pomorza wspominał z rozrzewnieniem stare, dobre czasy lat 90-tych, gdzie niewiele było trzeba by biznes się kręcił, a jego pracownicy nie nadążali z dosypywaniem towaru do automatów.

Jednak automaty nie były jego jedynym biznesem. Jak na porządnego biznesmana przystało prowadził równolegle kilka biznesów. Także na pewno nie odczuwał jakoś boleśnie pogorszenia się rynku automatowego.

Dopóki jakoś mu się to kręci, to to ciągnie dalej. Jednak wiecie … on ma te automaty liczone w setkach i ma ugruntowaną pozycję na rynku. Dlatego to jest zupełnie inna liga. To tak jak duża agencja reklamowa pozyskuje zlecenia i ma już pozycję na rynku i w pobliżu startuje jednoosobowa firma, która chce robić to samo … na początku będzie jej na pewno dużo trudniej niż temu już ustatkowanemu graczowi.

Baron powtarzał również, że on rozstawiał automaty w latach 90-tych, teraz ma od tego ludzi, bo podejrzewa, że jakby sam ruszył na ulicę, to nie jest pewien, czy by podołał.

Podziwiam go za to, co osiągnął i za to do jakich rozmiarów rozwinął swoją firmę. Chociaż teraz osobiście nie rozstawia automatów, to ma odpowiednie umiejętności do delegowania zadań i zarządzania swoim zespołem ludzi.

Zbyt długie zwlekanie

Zbyt długo zwlekałam ze wszystkim. Najpierw z otwarciem firmy. Potem z jej zamknięciem, a w międzyczasie z działaniami na jej rzecz. Jedno wielkie nieporozumienie! Ciągle się zastanawiam, gdzie podział się mój rozum w tamtych czasach? No gdzie? I nadal nie umiem sobie na to pytanie odpowiedzieć.

Wnioski

Nie, dla łatwych pieniędzy na start

Będąc w tamtym miejscu i w tamtym czasie postąpiłam najlepiej jak mi się wydawało. Patrząc z perspektywy czasu i miejsca, w którym się teraz znajduję postąpiłabym zupełnie inaczej.

Gdyby teraz przyszedł mi do głowy pomysł biznesu automatowego, kupiłabym jeden automat na próbę. Wybrałabym się z nim bez zakładania firmy w teren i spróbowała swoich sił z jednym automatem.

Właściwie, to zanim kupiłabym automat, to pojechałabym w trasę, odwiedziła lokalizacje, porozmawiała z ludźmi i przekonała się, czy jest sens wchodzić w takie interesy.

Gdyby okazało się, że ten jeden automat zaczyna przynosić zyski, pomyślałabym o założeniu firmy i kupieniu kolejnego automatu. Rozwijałabym się stopniowo i miałabym pełną kontrolę nad tym co się dzieje.

Gdyby jednak okazało się, że to nie jest dobry biznes i wszystko idzie nie tak, że nie radzę sobie z rozstawianiem automatów, czy że nie przynoszą oczekiwanych zysków, zamknęłabym od razu firmę.

Bez żalu, bez ceregieli, bez odwlekania. Jak nie ten biznes to inny. Tutaj dałam się ponieść emocjom, dałam się ponieść fali – modzie zakładania działalności z dotacji.

Właściwie nie nauczyłam się dzięki temu przedsiębiorczego myślenia. Gdybym wcześniej ruszyła głową i potrafiła sama wygenerować gotówkę na swój biznes, gdybym szukała okazji biznesowych, to pewnie dużo dalej bym zaszła i więcej osiągnęła. Dotacja, to nie było rozsądne posunięcie.

Poszłam niestety drogą, która wydawała mi się łatwiejsza i nie uczyła samodzielnego myślenia.

Jednak było, minęło. Nie zmienię przeszłości. Teraz moje gdybanie, co by było gdybym dotacji nie wzięła i ruszyła samodzielnie szarymi komórkami niczego już nie zmieni. Jestem bogatsza o te doświadczenia.

Myślę, że wzięcie dotacji raczej mi zaszkodziło niż pomogło. Nie czuję się z tym dobrze, ale czasu już nie cofnę. Dobrze, że skończyło się to, tak jak się skończyło. Na szczęście nie wpadłam w żadne długi i nie zrujnowałam całkowicie swoich oszczędności.

Teraz mogę z tego wszystkiego tylko wyciągnąć wnioski i iść dalej do przodu. Podejmować mądrzejsze decyzje i założyć nowy biznes, który będzie oparty na solidnych fundamentach.

Nie mogę jednak powiedzieć, że niczego się przez ten czas nie nauczyłam. Poznałam swoje mocne i słabe strony. Spotkałam wielu fajnych ludzi. Zmieniło się wiele we mnie – w tym jak postrzegam rzeczywistość, innych ludzi samą siebie i biznes. Pewne rzeczy dostrzegłam – niestety dopiero po fakcie, ale dostrzegłam.

Gdybym nie wzięła wtedy dotacji i nie weszła na swoją drogę biznesową nie doświadczyłabym tego, co dane mi było doświadczyć. Oddając słuszność sprawie – są tacy, którzy z dotacją unijną rozwinęli biznesy i mają się dobrze.

Jednak mam wewnętrzne poczucie, że spaprałam sprawę i zawiodłam nie tylko siebie, ale i cały świat, więc nie spocznę dopóki nie zrobię czegoś dobrego dla świata i siebie, co będzie wiązało się właśnie ze stworzeniem dobrego i mądrego biznesu.

Nie, dla wszystkich negatywnie wspierających

Pomijając fakt, że szło mi kiepsko, bardzo mocno drażniąco i deprymująco działały na mnie komentarze ludzi z mojego otoczenia. Gdy zakładałam firmę prawie wszyscy podchodzili do tego sceptycznie, a gdy nie wiodło się najlepiej, każdy służył mi „dobrą radą”, nie mając w ogóle o biznesie pojęcia.

Jedną z nielicznych osób, która okazywała mi 100% wsparcie i akceptację był mój Mężuś. Także w tym miejscu chcę wyrazić moje wielkie podziękowanie za to, że jako jedyny zachował zdrowy rozsądek i pomagał mi szukać rozwiązań zamiast mnie dobijać.

Jakie deprymujące teksty padały najczęściej z ust moich „wspieraczy”? Poniżej przedstawię Wam dwa, które kompletnie mnie rozbrajały. Nie piszę ich po to, aby się nad sobą użalać, a raczej po to, aby Wam uświadomić jak czasami działa mechanizm zaszczucia drugiego człowieka i pokazania mu, jak bardzo na niczym się nie zna.

No, ale jak Ci idzie?

Z pozoru niewinne pytanie, na które jedyną słuszną odpowiedzią jest: dobrze :). Bo jeśli odpowiedź jest inna włącza się opcja udzielania „dobrych rad”. Ja wiem, że ogólnie rzecz biorąc ludzie chcą dobrze dla innych – przynajmniej chcę w to wierzyć.

Jeżeli rady udziela mi ktoś, kto od lat prowadzi biznes i ma w tym doświadczenie, jego rady przyjmę z pokorą i radością. Jeśli taki ktoś mi powie, głupio robisz postępując tak i tak, lepiej zrób tak. Ja wtedy wysłucham i przyznam mu rację.

Jednak jeżeli rady udziela mi ktoś, kto o biznesie nie ma pojęcia (cóż, sama rada nie jest niczym złym). Ale kiedy słyszy się radę i pod swoim adresem różne kąśliwe uwagi, które mają na celu doprowadzić do umniejszenia wartości tego co się robi i jak się robi, to wtedy budzi się we mnie natura buntownicza.

Przecież nikt, kto prowadzi firmę nie chce jej doprowadzić do zagłady. Robi wszystko, co może, uznaje za słuszne, najlepiej jak potrafi, by biznes się rozwijał.

Wielu osobom nie powiedziałam wprost wielu rzeczy, pomimo że kierowały pod moim adresem dziwne uwagi. Przemilczałam to. Jednak w mojej głowie pojawiało się swego rodzaju zachwianie pewności siebie: a co jeżeli mają rację?

Mężuś cały czas powtarzał, żeby nie przejmować się tym co mówią inni, tylko iść dalej i robić swoje. Bo oni nie mają pojęcia o czym mówią. Miał rację. Niestety ja pozostawałam głucha na to, co do mnie mówił i pozwalałam innym na to, by wpływali na moje poczucie własnej wartości.

Dobrze, że zrozumiałam to w porę i obecnie już w większości przypadków radzę sobie bardzo dobrze z obroną własnych poglądów i własnej osoby.

Na pewno Ci się nie uda!

To był kolejny hit :). Jeszcze nie zdążyłam dobrze wystartować z biznesem, już od progu słyszałam wujków i ciocie dobra rada, którzy złowieszczo wieszczyli mi kiepską przyszłość i niepowodzenie z firmą.

Czy oni mieli jakąś szklaną kulę? Przecież też nie robili badań rynku i nie wiedzieli tego, co ja wiem teraz, a wtedy również nie wiedziałam. Z pozoru mój biznes wyglądał normalnie, jak każdy inny. Skąd więc u nich ta przekorność i życzenie, że mi się nie uda?

Myślę, że po prostu bali się tego co nieznane. Skoro oni nigdy tego nie robili i nie wyobrażali sobie siebie w sytuacji biznesowej, nie potrafili sobie wyobrazić, że ktoś z ich środowiska mógłby robić coś innego niż oni. Dlatego już na wstępie chcieli zniechęcić potencjalnego biznesmana, by czasem nie wybrał drogi przedsiębiorczej.

O dziwo, po zakończeniu przeze mnie działalności nikt z nich nie przyszedł do mnie i nie powiedział: A nie mówiłem! Także jedna z moich obaw odnośnie zakończenia biznesu prysnęła jak bańka mydlana.

No, a jeśli nawet ktoś by tak powiedział, to co wielkiego by się stało? Jaki by to miało wpływ na moje życie? Żaden, tylko biedny człowiek by sobie ulżył, odczuł przez chwilę satysfakcję. Jednak nic takiego się nie stało :).

Uczyć się od ludzi biznesu

Podpatrywałam co prawda trochę Barona z Pomorza, ale chyba niezbyt wystarczająco. Poza nim nie miałam kontaktu z przedsiębiorcami z prawdziwego zdarzenia.

Nie uczyłam się od ludzi biznesu, więc to jest jeden z tych punktów, w których doznaje się oświecenia. Jak chcesz prowadzić biznes nie ucząc się od ludzi biznesu tylko od normalnych obywateli? Jak chcesz prowadzić biznes jak nie masz o tym zielonego pojęcia?

No właśnie. To jest doskonała nauka na przyszłość. Trzeba poznawać ludzi biznesu. Tych, którzy go na co dzień praktykują i uczyć się od nich.

Otaczać się ludźmi biznesu

Trzeba bywać w środowiskach biznesowych. Tak łatwiej znaleźć partnera biznesowego, czy nawet poradzić się co robić w trudnej sytuacji.

Może gdybym w trakcie prowadzenia firmy otaczała się biznesmenami to, wcześniej zrozumiałabym, że pora kończyć ten biznes i szukać czegoś innego. Bez tego kręciłam się w kółko, działałam po omacku i dzięki temu zbyt długo zwlekałam z zakończeniem działalności.

Opracować plan – biznesplan

Trzeba opracować rzetelny biznesplan! Nie taki pod bank, nie taki pod jakąś inną instytucję. Po prostu taki pod nas samych. Taki, który da nam rzeczywisty obraz działalności, taki który pozwoli nam dostrzec prawdziwe mocne i słabe strony planowanego biznesu.

Jeśli napiszemy biznesplan z prawdziwego zdarzenia i będziemy się go trzymać, to mamy większe prawdopodobieństwo na osiągnięcie sukcesu.

Opracować plan B

Sam biznesplan to nie wszystko. Trzeba mieć też plan B. Tego właśnie zabrakło mojej działalności. Zamiast go opracować w sytuacji kryzysowej, zaczęłam się załamywać i tonąć razem z moim statkiem, a wystarczyło wskoczyć do szalupy i popłynąć do lądu, gdzie czekają inne statki.

Więc plan B jest niezbędny, bo to on określa, co należy robić w sytuacji, gdy założenia planu A okazują się nietrafne. Plan B pokazuje jakie działania należy podjąć, kiedy plan A uległ unicestwieniu.

Zamiast rozpaczać nad pogarszającą się sytuacją firmy, powinnam była przekwalifikować się na coś innego. Zacząć robić inne rzeczy, które przynoszą dochód … niestety … nie miałam planu B i w ogólnej rozpaczy nie potrafiłam wymyślić niczego konstruktywnego.

Opracować plan C i D

Gdyby jednak plan B zawiódł … warto mieć w odwodzie plan C, a nawet D. Mówię całkiem poważnie. W chwili kryzysowej nie myśli się całkiem logicznie. Człowiek czasami gubi się i nie wie co dalej robić.

Gdy ma wcześniej przygotowane zastępcze plany działania jest mu dużo łatwiej znieść niepowodzenie i nie traci dzięki temu gruntu pod nogami.

Ustalić cele i konsekwentnie je realizować

Tak, ten punkt brzmi jak z biznesowego poradnika. Wiecie co? Czytałam te słowa wiele razy i zawsze starałam się być mądrzejsza: „A co tam oni mogą wiedzieć? Po co mi ustalanie celów? Przecież wiem czego chcę i prędzej czy później to osiągnę.”

Jednak bardzo się myliłam! Brak jasno określonych celów i fakt, że działałam chaotycznie zamiast konsekwentnie realizować założony plan, były jednymi z pierwszych dziur w kadłubie mojego, jak się wydawało, niezatapialnego statku.

Warto też ustalić sobie cel bezpieczeństwa. Taką bezpieczną granicę, po której przekroczeniu zdecydujecie, że nieodwracalnie kończycie biznes i nie brniecie w niego dalej. Może to uchronić Was przed porażką w postaci utraty zbyt dużej ilości kapitału bądź czasu. Nie miałam wyznaczonego takiego buforu bezpieczeństwa i bardzo tego żałuję.

Nie mówić zbyt wiele, działać

To też było problematyczne. Byłam zbyt mało tajemnicza. Odpowiadałam grzecznie na pytania, które się wokół mnie pojawiały. Niektórzy bardziej lub mniej świadomie coraz bardziej podkopywali moje poczucie własnej wartości i przez to, że grzecznie odpowiadałam na pytania, fundowałam sobie godziny niepotrzebnych przemyśleń nad tym, czy ja naprawdę jestem w stanie coś w życiu osiągnąć?

Może nie życzyli mi źle, może na swój sposób chcieli mi pomóc. Nie wiem. Jednak z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że powinnam była robić po prostu swoje i nie odpowiadać na zaczepne pytania. Po prostu powinnam była podziękować za troskę i nie wdawać się w dyskusje.

Zaoszczędziłabym sobie wiele czasu i nerwów. Także teraz, o moich nowych projektach wie tylko i wyłącznie grupka najbardziej zaufanych osób. Toksyczne osoby nie wiedzą. Jak nie wiedzą, to nie będą zadawać pytań. Jak się dowiedzą, to będę miała odpowiednią ilość doświadczenia, by grzecznie nie wdawać się w dalszą dyskusję.

Zakończenie

Moje doświadczenia wcale nie zniechęciły mnie do prowadzenia biznesu. Wręcz przeciwnie. Nadal chcę mieć firmę, tylko teraz oprę ją o mądrzejsze założenia i będę wystrzegać się popełnionych błędów.

Moje błędy po prostu dały mi zimny prysznic i wiele do myślenia. Teraz jestem mądrzejsza o popełnione błędy i gotowa do tego, by na nowo stawić czoła biznesowym wyzwaniom.

Mam nadzieję, że mój artykuł pomoże Wam chociaż trochę. Jeżeli jeszcze nie prowadzicie działalności to proszę, weźcie pod uwagę moje sugestie. Mogą Was uchronić przed popełnieniem moich błędów i zaoszczędzą Wam wielu niepotrzebnych porażek.

Jeżeli już prowadzicie firmę i coś idzie nie tak, to proszę zaobserwujcie, czy nie robicie czegoś tak, jak ja to robiłam. Może właśnie popełniacie któryś z moich błędów?

Trzymajcie się ciepło i niech Wasze biznesy rozrastają się niczym czupryna po zażyciu środka na porost włosów!

Buźka :*

P.S. Jeśli podobał się Wam artykuł dajcie o nim znać znajomym: podzielcie się linkiem, polubcie czy udostępnijcie na Facebooku. Zależy mi na tym by ludzie nie popełniali moich błędów przy prowadzeniu własnej firmy.

Czy Wy macie jakieś ciekawe doświadczenia biznesowe? Zapraszam do podzielenia się nimi w komentarzach.

Komentarzy: 27

  1. Rosaline 1 stycznia 2016 o 13:33

    Niestety nie mam jeszcze doświadczeń biznesowych, ale mam zamiar mieć. Trochę namieszałaś mi w głowie, ale nadal jestem pewna, że chcę spróbować. Najbardziej demotywuje mnie sceptyczne podejście wszystkich dookoła. Moja rodzina i znajomi to ludzie pracujący na etacie i myślący, że wielki biznes nie jest dla takich szaraczków ja my. Niestety to podejście zabija we mnie wiele chęci i jestem wręcz wściekła po niektórych rozmowach, gdzie poruszam temat biznesu. Nie mogę już wsłuchiwać żebym poszła do normalnej pracy i nie wymyślała, albo o tym jak to inni zbankrutowali. Mimo wszystko uważam, że mój pomysł jest dobry i ma potencjał, szczególnie wśród osób, które zwracają uwagę, by otaczać się ładnymi i nietuzinkowymi rzeczami. Od dawna obserwuję kilka biznesów, które pasują w pewnym stopniu do tego co chcę stworzyć. Ale brakuje mi kontaktu z ludźmi przedsiębiorczymi, nie mam z kim porozmawiać o pomyśle, który jest obecnie w powijakach, ale jest.

    • Paulina 1 stycznia 2016 o 15:18

      Myślę, że warto zdobywać doświadczenia biznesowe. Pomimo tego, że nie udało mi się z moją firmą – nie poddam się i będę zajmować się biznesem nadal. Artykuł miał na celu przedstawić moje błędy i to na co warto zwrócić uwagę przed otwarciem firmy, żeby potem nie wpaść w panikę. Niestety też miałam negatywne doświadczenia w rozmowach z rodziną, która też usiłowała mnie zniechęcić do prowadzenia biznesu. Najważniejsze, to nie przejmować się i robić swoje. Osoby niebiznesowe niestety nie rozumieją biznesu – chcą nas chronić przed czymś co jest dla nich nieznane. Jednak kiedy mamy problem np. z samochodem to jedziemy do mechanika, a nie do piekarza i odwrotnie, gdy chcemy upiec chleb, nie będziemy pytać o przepis mechanika. Dlatego kiedy chcemy zająć się biznesem – trzeba rozmawiać z ludźmi, którzy nim się zajmują. Niestety ci niebiznesowi nam nie pomogą. Wtedy, gdy prowadziłam swoją firmę, zabrakło mi właśnie takich rozmów i to się na mnie też zemściło. Warto bywać na różnych spotkaniach biznesowych np.: na konferencji Myśleć Jak Milionerzy – tam zbiera się wielu przedsiębiorców w jednym miejscu i można przedyskutować swoje pomysły, a także dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy. Byłam w tym roku na tej konferencji i to był skok w nadprzestrzeń dla mojego myślenia o biznesie.
      Nie mam może wielkiego doświadczenia, ale jakbyś miała jakieś pytania to chętnie podzielę się tym co wiem 🙂

  2. Bartek 2 stycznia 2016 o 10:40

    Droga Paulino,
    przeczytałem Twój artykuł od deski do deski z zapartym tchem. Wywarł on na mnie ogromne wrażenie, ponieważ czułem się jakbym czytał swoją historię. Wszystko co piszesz, co czułaś w okresie prowadzenia swojego biznesu, ja również przeżyłem. W moim przypadku była to jednoosobowa szkoła tańca, którą z ogromnym bólem musiałem zamknąć po dwóch latach. Wydaję mi się, że mamy podobne charaktery. Ja również jestem pełen zapału i staram się sumiennie realizować swoje cele, jednak na swojej drodze, podobnie jak Ty, popełniłem wiele błędów zawodowych. Wyciągnąłem z nich lekcje i obecnie jestem na etapie przygotowywania się do otwarcia kolejnej firmy. Tym razem jestem już ostrożniejszy i bardziej świadomie podejmuje pewne decyzję. Również nie straciłem zapału, bo podobnie jak Ty, ja też od zawsze chciałem mieć swój własny biznes. Dałaś mi w tym artykule kilka cennych porad, które na pewno mi się przydadzą (także już możesz mieć satysfakcję, że pomogłaś przynajmniej jednej osobie). Otworzyłaś mi oczy, żeby mieć przygotowany plan B, a także żeby otaczać się w środowisku ludzi przedsiębiorczych. Chciałem Cię zapytać w jaki sposób dotrzeć do takich ludzi i czy oni zechcą poświęcić mi czas, by ze mną porozmawiać? Ta kwestia interesuje mnie najbardziej, gdybyś rozwinęła tę myśl jak to było w Twoim przypadku. A może nawiązalibyśmy kontakt mailowy i Ty jesteś w stanie odpowiedzieć mi na więcej pytań?

    W każdym razie, gratuluję zebrania się do napisania takiego artykułu. Dał on mi więcej pewności siebie, że inni ludzie mają takie same problemy co ja, ale się tym nie załamują i idą do przodu! Jestem dla Ciebie pełen podziwu za wytrwałość i mam nadzieję, że osiągniesz sukces szybciej niż myślisz!

    • Paulina 2 stycznia 2016 o 17:34

      Dziękuję za miłe słowa! Cieszę się bardzo, że artykuł Ci się podobał i że choć trochę Ci nim pomogłam.

      Jeśli chodzi o kontakt mailowy – oczywiście, chętnie odpowiem na wszystkie Twoje pytania, na tyle na ile będę umiała.

      Nad otaczaniem się ludźmi przedsiębiorczymi nadal pracuję, jednak przede wszystkim staram się bywać w miejscach, gdzie takich ludzi można spotkać. W tym roku byłam na dwóch bloSilesiach – czyli śląskich spotkaniach dla blogerów i na konferencji MJM, gdzie można było poznać wielu takich ludzi i porozmawiać z nimi.
      Postaram się ten temat rozwinąć szerzej w jednym z kolejnych artykułów.

  3. K. 2 stycznia 2016 o 11:05

    Bardzo wartościowy artykuł. Przynajmniej dla mnie 😉 Sama kiedyś myślałam o automatach, ale wtedy w ogóle nie miałam funduszy 😉 Jeśli chodzi o pozyskiwanie funduszy unijnych – cóż, masz rację, że to jakaś masakra. Ale z drugiej strony bez papierologii też byłoby źle.
    Najbardziej cieszą mnie jednak dwie rzeczy, które napisałaś:
    1. Nie zniechęciłaś się! Jedno niepowodzenie nie przekreśla innych planów własnego biznesu
    2. Kwestia otaczania się ludźmi przedsiębiorczymi. O tym myślę od dawna, ale właśnie brakuje ich wokół mnie i nie wiem, jak zacząć się nimi otaczać… Jakieś porady?
    Ściskam i życzę powodzenia!

    • Paulina 2 stycznia 2016 o 17:49

      Dzięki! Są różnego rodzaju spotkania dla ludzi przedsiębiorczych. Są spotkania networkingowe, konferencje branżowe itp. Ja w tym roku zrobiłam krok naprzód w tej dziedzinie i wybrałam się na dwa zloty blogerów oraz jedną konferencję dla przedsiębiorców (i osób mających zamiar by otworzyć własną firmę).

      Postaram się w najbliższym czasie napisać na ten temat szerzej.

      Również życzę Ci powodzenia!

  4. Rico125 2 stycznia 2016 o 11:43

    Ciekawy artykuł, pouczający. Próbowałem podjąć „walkę z losem” za pomocą jednej z firm MLM. Projekt i produkty były świetne, problemem było podobnie jak u Ciebie – brak klientów, niemożność przebicia się z ofertą. Głównym problemem tutaj myślę był fakt, że ten biznes jest nastawiony na pozyskiwanie znajomych. Jeśli znajomi wiedzą, że zazwyczaj nie masz kasy to nie uwierzą że wiesz skąd je wziąć. Poddałem się z tym biznesem i radośnie siedzę na etacie, zanim znajdę nową okazję. Może tym razem w innym modelu biznesowym…
    Pozdrawiam i żeby działo się lepiej niż mi!

    • Paulina 2 stycznia 2016 o 17:24

      Dzięki! W sumie moimi pierwszymi doświadczeniami była praca dla jednej z firm MLM i też miałam podobne odczucia, jak Ty. Dużo się wtedy nauczyłam. Jednak mimo tego, że w MLMie mi nie wyszło, poszłam dalej – wyciągając wnioski z popełnionych błędów.

      Życzę Ci powodzenia i odnalezienia własnej drogi biznesowej!

  5. Alex 2 stycznia 2016 o 16:14

    Ostro, fajnie i szczerze.
    Niestety bycie przedsiebiorca to niekonczaca sie walka, ktora bez planu i zasobow jest po prostu jak pierwsza linia frontu – czyli mieso armatnie. Na szczescie jest tez i analiza problemu, bo ludzie ucza sie wlasnie na bledach. Moja pierwsza firma byla podobna do Twojej. Widze doslownie ten sam wzorzec zachowan, ktorego trzonem byl haos , burdel i ciagle niezdecydowanie i testowanie rozwiazan na zywym organizmie, bez jakiejkolwiek wiedzy, po porstu liczysz ze sie uda ;/

    Na szczescie, z kazdym kolejnym biznesem czlowiek staje sie madrzejszy. Dzis mam firme w UK, to tez wynika z obserwacji i lekcji ktore odrobilam 🙂

    Powodzenia i sukcesow w kolejnym biznesie!
    Alex

    • Paulina 2 stycznia 2016 o 17:17

      Dzięki Alex! Tobie również życzę powodzenia w biznesie! Cieszę się, że udało Ci się odrobić Twoje lekcje i masz swoją firmę w UK. Najważniejsze to się nie poddawać, ale też działać mądrzej.

  6. Konrad 2 stycznia 2016 o 21:33

    Świetny artykuł. Ludzie bardzo rzadko dzielą się doświadczeniami z porażek lub w ogóle o nich wspominają. To jest jakieś dziwne tabu, ale umówmy się, „jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz”. Ja w swoim życiu również bardzo dużo nauczyłem się z porażek, jednak jeszcze kilka lat temu próbowałem o nich zapomnieć i „zamieść pod dywan”. Teraz wręcz przeciwnie, prowadzę coś w stylu pamiętnika, zapisuje sukcesy i porażki oraz prawdopodobne ich przyczyny. Po to by wyciągnąć wnioski, ewentualnie poradzić się kogoś za miesiąc czy za rok. Ogólnie polecam prowadzenie notatek, przeglądanie ich po czasie to bezcenne źródło informacji i inspiracji. Dzięki nim możliwe jest monitorowanie swoich postępów i weryfikowanie sposobu myślenia. Być może też podzielę się doświadczeniami, podobnie jak ty, Paulino. Dziękuję za artykuł i pozdrawiam serdecznie 🙂

    • Paulina 3 stycznia 2016 o 00:02

      Dziękuję Konradzie! Masz rację! Ważne jest prowadzenie notatek, bo pamięć ludzka jest ulotna. Warto po pewnym czasie wrócić do swoich zapisków i zobaczyć jakie postępy lub błędy się zrobiło. Pozdrawiam ciepło 😀

  7. Gosia 4 stycznia 2016 o 01:33

    Paulinko napisałaś kawał dobrej roboty. Nie podejrzewałam Cię o takie doświadczenia 🙂 taka młoda jesteś 🙂 Wiem jak to jest prowadzić własną działalność dlatego rozumiem Cię. I wiem, że jest to kawał ale to kawał ciężkiej roboty przynajmniej do momentu, w którym ,,zaskoczy,, jeśli w ogóle zaskoczy. Ktoś kto pracuje na etacie i nigdy nie brał na siebie takiej odpowiedzialności jaką jest prowadzenie własnego biznesu, choćby małego, nie ma zielonego pojęcia jak trzeba zapie…. żeby się udało i rzadko tacy sceptyczni ludzi potrafią udzielić wsparcia. Za to jak już upadniesz pod ciężarem porażki to na pewno od nich usłyszysz ,,…a nie mówiłam…,, Dlatego tak ważne jest aby otaczać się właściwymi ludźmi… jak napisałaś. Ktoś musi podtrzymywać opadające skrzydło 😉 a co do samych automatów hm hm hm to ja się mogę wypowiedzieć od strony konsumenta…. od strony Mamy małego konsumenta 🙂 szczerze nie znoszę tego badziewia… przykro mi Paulinko. Między innymi nad morzem na wakacjach moje dziecko się uzależniło od tych kulek…. wcale mi się taki biznes nie podoba to marnowanie pieniędzy. Dlatego mam nadzieję, że następny Twój pomysł na biznes będzie lepszy 😉 i pożyteczniejszy

    • Paulina 4 stycznia 2016 o 08:51

      Hej Gosiu :-), właśnie brak rozeznania na rynku i poznania potrzeb klientów (lub ich braku) sprawił, że na początku, gdy biznes powstawał, nie dostrzegałam oczywistych faktów. No, ale to już było. Teraz trzeba po prostu być mądrzejszym 🙂 i przynieść większą wartość dla ludzi.

  8. N. 5 stycznia 2016 o 18:58

    Z zaciekawieniem przeczytałam Twoją historię. Nie jestem przedsiębiorcą, ale interesują mnie takie tematy. Co do tego, że automaty z kulkami to już przeżytek nie moge do końca się zgodzić. W 2014 roku mieszkałam i pracowałam parę miesięcy w Japonii i tam pomimo dostępności jeszcze większej liczby technologicznych gażdzetów, to automaty z zabawkami w kulkach jak najbardziej są popularne. Są znacznie bardziej popularne niż w najbardziej turystycznych miejscowościach u nas, zabaweczki są nieco droższe, ale i lepsze. W dużych supermarketach są miejsca gdzie takich automatów może być kilkadziesiąt jeden obok drugiego, z tematycznymi różnymi rzeczami, breloczki, figurki itd, postacie z bajek ale nie tylko. Najbardziej zaskoczyły mnie automaty, które zobaczyłam w Narze – mieście słynącym ze świątyń buddyjskich, tam były automaty z … figurkami buddyjskich bożków, takich wielorękich…Nie wiem czy u nas analogiczna sprawa przyjęłaby się w jakimś znanym miejscu pielgrzymkowym. Na dworcach, przy sklepach, w wielu miejscach widziałam takie automaty z breloczkami. W niektórych miejscach turystycznych można losować małe pamiątki związane z tym miejscem, można losować np. przypinki z miniaturowymi tablicami z nazwą miejscowości.
    Ale wiadomo inny region to już inaczej wszystko wygląda, a inna kultura, inny kraj, to też jest trochę inaczej.
    Pozdrawiam i życzę sukcesów w kolejnych przedsięwzięciach 🙂

    • Paulina 5 stycznia 2016 o 21:37

      Dzięki za komentarz! Masz bardzo ciekawe spostrzeżenia odnośnie Japonii i jej rynku automatowego :-D.
      Trzeba przyznać, że różnice i podatność rynku są różne w różnych krajach. W Polsce były duże różnice pomiędzy rejonem północy i południa. Pozdrawiam ciepło!

  9. Kasia z Po Sukces Na Szpilkach 6 stycznia 2016 o 20:54

    Paulina, świetny tekst! Naprawdę bardzo pouczająca, szczera historia. Aż skoda, że tak niewielu ludzi tak otwarcie piszę o swoich doświadczeniach. Szkoda tego biznesu, ale najważniejsze jest to, że wiesz co robiłaś źle i wyciągnęłaś masę wniosków. To na pewno przyda Ci się w przyszłości!

    • Paulina 6 stycznia 2016 o 23:45

      Dzięki Kasiu! Mówi się, że najlepiej uczyć się na cudzych błędach :-), jednak nic tak nie otrzeźwia jak nauka na własnych.

  10. Marta 13 stycznia 2016 o 16:41

    Gratuluję wpisu !!!
    W końcu dobrnęłam do końca tej opowieści. Napisałaś naprawdę sporo, opisując wszystko bardzo szczegółowo. Myślę, że osoby które myślą o założeniu swojej firmy (lub już ją prowadzą) mogą wyciągnąć dużo wniosków z Twojego artykułu.
    Byłam ciekawa jak wyglądała cała ta historia, bo wydaje mi się, że sama jakoś nachalnie nigdy nie dopytywałam. Racją jest, że człowiek uczy się na błędach, najlepiej na własnych. Myślę, że teraz mądrzejsza i bogatsza w doświadczenie podejdziesz pewniej do nowego biznesu i nie popełnisz już tych samych błędów.
    Tego Ci życzę 🙂 …(oraz planu B, C i D w kieszeni 🙂

    • Paulina 13 stycznia 2016 o 22:01

      Dzięki wielkie! Cieszę się, że udało Ci się przebrnąć przez całą historię!

  11. Aneta 3 lutego 2016 o 01:22

    Bardzo przydatny artykuł, właśnie jestem na etapie poważniejszego rozkręcania własnej działalności i przyznam, że jestem przerażona. Ale to uczucie towarzyszy zawsze przy trudnych początkach. Moja firma jest już na rynku dwa lata, jeszcze nie upadła, więc statystyki udaje mi się ominać 😀 😀 Mam nadzieję, że będziesz się dalej dzielić biznesowymi doświadczeniami i poradami, bo są bardzo przydatne 🙂

    • Paulina 3 lutego 2016 o 07:16

      Cieszę się, że artykuł Ci się podoba. Początki są zawsze trudne. Na pewno jeszcze napiszę artykuły o biznesie. Na pewno też to nie jest koniec mojej biznesowej przygody. Trzymam mocno kciuki za Ciebie! Powodzenia!

  12. Aleksa 28 lutego 2017 o 09:59

    Świetny artykuł! Sama myślałam nad prowadzeniem tego typu biznesu i będę wiedzieć jakiego rodzaju błędów się wystrzegać i czego pilnować. Nie sądziłam, że kosztuje to tyle trudu, jednak nie zniechęca mnie to – a motywuje 😉

  13. Karol 28 marca 2019 o 13:49

    Ciekawy artykuł. Sam prowadzę podobną działalność „kulkową” tylko że jak na razie z sukcesem. Zgadzam się z Twoimi wnioskami Paulino, dorzucę kilka swoich ku przestrodze dla innych.

    Najważniejszy:
    1. Jeśli chcesz założyć jakąkolwiek działalność, popracuj u kogoś, naucz się rynku i wtedy działaj. Mi zajęło to rok ale warto było. Wiem że bez tego bym sobie nie poradził. Poza tym nie ryzykujesz wtedy swoimi pieniędzmi.

    Kolejne:
    2. Własne pieniądze na inwestycje-nie mogłem sobie pozwolić na utratę własnych środków co dodatkowo mnie motywowało do pracy
    3. Dodatkowy dochód- jak się startuje automaty można traktować jako dodatkowy dochód, nie wyżyjesz z tego
    4. Nigdy nie dokładaj-rozwijam się powoli, ale nigdy nie dokładam ani nie mieszam swoich pieniędzy z firmowymi.

    Powodzenia
    Karol

    • Paulina 11 kwietnia 2019 o 11:47

      Hej Karol,
      dziękuję Ci bardzo za Twój komentarz, trafne uwagi i spostrzeżenia.
      Cieszę się, że rozwijasz swój biznes „kulkowy”.
      Pozdrawiam ciepło i życzę samych sukcesów!
      Paulina

  14. Mindaugas 10 grudnia 2022 o 22:38

    Hey i want ask how many eur 1nt this produkt mashine?

    • Paulina 10 stycznia 2023 o 21:09

      What do you mean? On this machine child could put 1 zł or 2 zł to take a ball with a toy

Pozostaw komentarz