Marzenia się spełniają :)
I nagle znalazłam się tam. W baśniowej i wymarzonej krainie. Wszystko dokoła mnie spowite było w śniegu. Od zawsze chciałam jechać gdzieś w europejskie góry, by oddać się białemu szaleństwu. Narty na nogach, góry, my i te malownicze krajobrazy. Tak, tego mi było trzeba!
Czułam się wolna. Pełna radości i spełnienia. Moje marzenia stały się rzeczywistością. Wystarczył tylko jeden moment i byliśmy tam. Do tej pory nie wiem, jak to się stało, że zapomniałam aparatu! Ach! Jaka szkoda!
Myślę, że najlepiej ten klimat będzie oddawać piosenka:
Blask słońca. Lekki mrozik. Poczucie pełnego luzu – przecież nic nas nie goni, w końcu jesteśmy na urlopie.
Wszystkie wyciągi narciarskie takie nowoczesne – nie to co u nas w kraju. Ludzie roześmiani. Wszyscy w dobrych nastrojach. Tak! Endorfiny pasjonatów białego szaleństwa są na najwyższym poziomie!
Radość! Radość! Tak bardzo tu chciałam być!
Wjeżdżamy na górę. Dokoła pracują armatki śnieżne. W powietrzu unosi się lekka mgiełka z dosypywanego śniegu.
Nikt się nie przepycha. W ogóle na stoku nie ma tłoku. Jaka to miła odmiana od rodzimych klimatów.
Wokół nas ogromne przestrzenie. Na stoku jest tyle miejsca, że nawet taki początkujący narciarz jak ja, da sobie spokojnie radę.
Dotarliśmy na górę. Mężuś zakłada gogle. Długo nie pozostaję w tyle i też ubieram moje. W końcu bezpieczeństwo to podstawa. Nie chcę żeby jakiś paproch wpadł mi do oka i zepsuł wypoczynek.
Szusujemy w dół. Z łatwością pokonujemy kolejne zakręty. Jestem w szoku, że tak dobrze mi idzie. W końcu miałam na nogach narty tylko dwa razy w życiu.
Pewnie tak na mnie działa magia tego miejsca. Mijamy coraz piękniejsze widoki. Gdy jechaliśmy w górę nie zwracaliśmy uwagi tak dokładnie na całe otaczające nas piękno.
Foldery turystyczne miały rację! Tu jest naprawdę zjawiskowo! Tysiąc razy piękniej niż na zdjęciach!
Jeździliśmy cały dzień! Było rewelacyjnie.
Stoki są świetnie utrzymane. Nie ma na nich żadnych kamieni. Nic nie zgrzyta pod nartami.
Zjazd trwa dużo dłużej niż u nas w kraju, a nowoczesne wyciągi dają chwilę wytchnienia podczas podróży do góry.
I co najlepsze: nie ma tu wcale kolejek! Wszystko odbywa się bardzo płynnie. Byłam tym wszystkim urzeczona.
Nocleg mieliśmy w bardzo sympatycznym miejscu. W prawdziwej, drewnianej, góralskiej chacie zbudowanej z bali.
W całym domku pachniało żywicznym drzewem. Wykończenie było połączeniem stylu nowoczesnego ze stylem góralskim. Pełen luksus od wejścia po sam czubek dachu.
W łazience wanna z hydromasażem. Na wyposażeniu różne sole i olejki do aromatycznej kąpieli – żyć nie umierać!
W salonie wspólnym dla wszystkich gości wesoło trzaska ogień w kominku. Wnętrze jest bardzo przytulne i sprzyja integracji z innymi gośćmi.
Poznajemy młodego obcokrajowca – Martina. Okazuje się być doskonałym gawędziarzem. Opowiada nam ciekawe historie. Spoglądamy na zegarki! Ależ nam szybko zleciał ten wieczór!
Martin obiecuje nam, że następnego dnia zabierze nas w ciekawe miejsce i pokaże coś czego każdy narciarz powinien spróbować. Nie możemy się doczekać!
Poranek przywitał nas słonecznie. Zjedliśmy szybkie śniadanie i przebraliśmy się w kombinezony narciarskie.
Martin uśmiechnięty od ucha do ucha, czekał na nas w salonie. Spakowaliśmy szybko narty do jego terenowca i ruszyliśmy na wyprawę w nieznane. Witaj przygodo!
Dotarliśmy w niezbyt uczęszczane rejony. Powiało dziewiczym lasem. Nie było śladu innych ludzi. Tylko my, Martin, nasze narty i dzika natura.
Okazało się, że będziemy jeździć w puchu śnieżnym! Ekscytacja mieszała się we mnie z lekkim strachem … nie jestem aż tak wytrawnym narciarzem! No, ale przecież kiedyś trzeba spróbować … .
Nurtowała mnie jedna myśl: jak się dostaniemy na górę bez wyciągu narciarskiego?
Przecież moja umiejętność poruszania się pod górę w nartach jest w opłakanym stanie!
Martin wybrał dla nas łagodne zbocze, pod które zrobiliśmy podejście. Na początku szło mi trochę nieporadnie. Jednak szybko się uczę. Obserwowałam chłopaków i naśladowałam ich.
Po paru minutach byliśmy na górze. Przed nami roztaczał się malowniczy krajobraz nieskalany ludzką ręką. Prawdziwe WOW! Zaniemówiłam z wrażenia! To było coś naprawdę niesamowitego!
Martin opowiedział nam o zasadach bezpiecznej jazdy w puchu i ruszył w dół. Spojrzeliśmy na siebie. Uśmiechnęliśmy się do siebie szelmowsko i założyliśmy gogle.
Mężuś wystartował pierwszy. Odczekałam chwilę. Głęboko odetchnęłam i ruszyłam za nim.
Siuuuuuu!
To było piękne! Okazało się, że całkiem dobrze mi idzie. Ja, która jeszcze niedawno nie potrafiłam nawet dobrze używać ,,pługa”, teraz szusowałam w dół.
Sprawnie mijałam drzewa. Po chwili zjeżdżałam czymś w rodzaju żlebu. To było coś! Puch śnieżny wytwarzał za mną sympatyczną białą, chmurkę. To było niesamowite!
Dotarłam na dół, gdzie czekali na mnie Mężuś i Martin. Nagle poczułam coś dziwnego w mojej głowie. Dziwny odgłos. Obraz się zaczął rozmywać. Czyżbym traciła przytomność z nadmiaru wrażeń?
Odgłos nasilał się coraz bardziej, aż wypełnił mnie bez reszty … otworzyłam oczy … .
Auć! Jak to możliwe? Byłam w moim pokoju. W Polsce, w domu. Leżałam na łóżku, a obok mnie wniebogłosy wydzierał się alarm budzika …
Kilka dni białego szaleństwa i niesamowitych przeżyć okazało się być tylko snem. Bardzo realnym snem.
Ale wiecie co? Warto było!