Precz ze zmartwieniami.
Co można mieć na myśli, gdy mówi się o zmartwieniu? Logicznie patrząc na to słowo zauważymy, że pochodzi od słowa martwy .., czyli martwić się to czynić siebie samego martwym jeszcze za życia. Naprawdę ciekawa perspektywa.
Ludzie potrafią się martwić wszystkim. Jednak większość zmartwień dotyczy martwienia się o przyszłość lub zamartwianiem się wydarzeniami z przeszłości. Jeśli zastanowimy się nad tym głębiej, okaże się, że to naprawdę bez sensu. Zapytasz na pewno: jak to bez sensu? Otóż jeżeli martwisz się o przeszłość lub przyszłość, to tak naprawdę martwisz się o rzeczy nieistniejące.
Martwienie się o przeszłość.
Zastanówmy się najpierw nad przeszłością – to co wydarzyło się kiedyś, tak naprawdę już nie istnieje. Jedyny ślad tego znajduje się w Twojej głowie, być może zdarzenie przeszłe miało wpływ na Twoje obecne życie i być może odczuwasz jego skutki w teraźniejszości.
Zamartwianie się i rozdrapywanie ran nic Ci nie da. Nie da się zmienić przeszłości. Nie da się zmienić tego co było kiedyś. Taka jest naturalna kolej rzeczy. Chwila obecna za godzinę będzie już tylko wspomnieniem. Nie jesteśmy w stanie zmienić jej, gdy przeminie. Jedynym możliwym momentem na kształtowanie dobrej przeszłości jest praca tu i teraz nad samym sobą, by wraz z upływającym czasem mieć coraz lepszą przeszłość.
Co można jednak zrobić z przeszłością – z jej czarnymi kartami? Najprostszym sposobem jest – pogodzić się z przeszłością. Traktować ją jak dobrego przyjaciela, z którym wiele się przeszło, który dał wiele doświadczeń. Przeszłość jest częścią nas samych. Bez względu na to jak trudna ona była i jak wiele negatywnych emocji niesie za sobą, nie możemy jej zmienić.
Jesteśmy jednak tutaj, teraz przeszłość nam nie zagraża, jesteśmy bezpieczni, ona przeminęła i nie może nam zrobić krzywdy. Chociaż doświadczaliśmy przez nią nie zawsze łatwych sytuacji – już jej nie ma. Jedyne co zostało to ślad w naszym umyśle (być może i w skutkach życia obecnego).
Aby uwolnić się od jej negatywnego wpływu – trzeba zaakceptować ją taką jaka jest, bez wytykania jej wad i zalet. Nie jest to łatwe i być może brzmi brutalnie, ale taka jest prawda. Nic dobrego nie przynosi rozpamiętywanie scen z przeszłości. Jedynie psuje nastrój i przynosi pogorszenie stanu zdrowia – zarówno psychicznego, jak i fizycznego.
Dlatego szkoda tracić czasu na rozpamiętywanie i zamartwianie się przeszłością. Lepiej wykorzystać ten czas twórczo na poprawę swojej obecnej sytuacji – pomyśleć co można zrobić lepiej, by przyszłość, która nadejdzie stała się kiedyś naszą dobrą przeszłością.
Martwienie się o przyszłość.
A co z martwieniem się o przyszłość? Sytuacja jest bardzo podobna. Martwienie się o przyszłość, to też strata czasu. W przypadku przeszłości, martwiliśmy się o coś czego już nie było, a w przypadku przyszłości martwimy się o coś, czego jeszcze nie ma.
Pamiętasz na pewno wiele takich życiowych sytuacji, gdy martwiłeś się „a co jeśli …”, potrafiłeś w nieskończoność wymyślać kolejne powody do martwienia się daną, jeszcze nie zaistniałą sytuacją. Załóżmy, że miałeś zorganizować przyjęcie. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, ale ciągle zastanawiałeś się, a co jeśli potrawy nie wyjdą, a co jeśli goście będą niezadowoleni, a co jeśli … . Potem okazało się, że przyjęcie się odbyło i żadem z „rozważanych” problemów – powodów do zmartwień nie miał miejsca. Tak jest ze wszystkim.
Ludzie z reguły martwią się o problemy, które w większości nie pojawią się w przyszłości. Jaki jest sposób na to by przestać się zamartwiać o przyszłość? Po prostu pozwolić czasowi na to, by płynął swoim rytmem. Jeżeli problem rzeczywiście się pojawi, to wtedy na niego stosownie zareagować. Zamiast tracić czas na martwienie się o przyszłość, lepiej zacząć kreować swoją przyszłość samodzielnie. Wziąć w swoje ręce stery życia i pomóc sobie w tworzeniu lepszego jutra.
W odniesieniu do walki z zamartwianiem się o przeszłość i przyszłość najlepiej skupić się na jak najlepszym wykorzystaniu swojego czasu w teraźniejszości, bo to właśnie on pracuje na naszą przeszłość i przyszłość. Przykładowo, aby być zdrowym w przyszłości i nie żałować w przyszłej przeszłości, że zaniedbało się swoje zdrowie, już dzisiaj trzeba zadbać o swoją formę – o odpowiednią dawkę ruchu i ćwiczeń, a także o odpowiednio zbilansowaną dietę.
Dlaczego ludzie w ogóle się martwią?
Jedną z przyczyn jest wpływ współczesnego świata, który na każdym kroku przekazuje nam negatywny obraz rzeczywistości.
Wystarczy, że włączymy radio czy telewizję – od razu zostaniemy zalani falą negatywnych informacji, a to nowy wypadek, nowy zatarg, nowa katastrofa, nowa negatywna sytuacja w kraju czy za granicą. Przekaz medialny dosłownie ocieka smutkiem, krwią, śmiercią, brakiem nadziei i rozpaczą.
Wiadomości są nam z reguły przekazywane przez spikera, który ma wypisany na twarzy taki zły nastrój, jak gdyby właśnie ktoś z jego najbliższych zginął w omawianych tragediach. Rozumiem, że na świecie dzieją się złe rzeczy, ale jest też wiele pozytywnych, które nie są prezentowane – albo są prezentowane, ale w ułamkowym procencie całości przekazu. Być może chcesz mnie teraz posądzić o brak współczucia, czy empatii – bo przecież straszne rzeczy się dzieją. W porządku – dzieją się, akceptuję to. Nie mam jednak takiej mocy, by powstrzymać spadające samoloty, karambole uliczne, by zaprowadzać pokój w krajach objętych wojną.
Wiem, że dzieją się takie rzeczy, akceptuję je, współczuję ludziom dotkniętym tragediami, tylko powiedzcie sami – czy to, że będę przerabiać tragedie światowe w swoim monologu wewnętrznym sprawi, że te tragedie zmniejszą się w jakimś stopniu? Oczywiście, że nie! Jedyne co mogę sobie zafundować przez takie działanie, to nerwica, wrzody żołądka, czy strata kilku godzin (jeśli tylko!) mojego cennego czasu, który mogłabym wykorzystać w twórczy sposób np.: ulepszając świat poprzez wolontariat.
Bardzo często ludzie po prostu nie zdają sobie sprawy z tego, że przekaz medialny tak bardzo na nich wpływa. Są zmęczeni zagonieni i w chwili relaksu sięgają po najprostszą jego formę jaką jest oglądanie telewizji czy słuchanie radia. Tam (poza wieloma naprawdę wartościowymi programami) są bombardowani przez smutek, rozpacz i tragedie.
Z racji, że chcieli się zrelaksować, są mocno nastawieni na odbiór informacji i chłoną jak gąbka – zupełnie nieświadomie – całą negatywną energię zawartą w tym przekazie i po pewnym czasie takiego odbioru osiągają odwrotny skutek do zamierzonego – są spięci, zestresowani, przygnębieni i oczekują od świata tego co najgorsze. Wałkują w głowach pozyskane negatywne informacje i tak krok po kroku wpędzają się w negatywizm i zamartwianie się.
Kolejną z przyczyn zamartwiania się współczesnego człowieka są problemy innych ludzi. Tak, tak … działa tutaj podobny schemat jak w przypadku negatywnego przekazu pochodzącego z mediów. Znajomi opowiadają nam o swoich problemach, a my zamiast zajmować się swoim życiem, żyjemy życiem innych ludzi i co gorsze – ich problemami.
Nie mówię żeby nie współczuć ludziom, czy żeby im nie pomagać. Wręcz zachęcam do bezwarunkowej miłości drugiego człowieka i niesienia pomocy, czy służby innym ludziom. To wspaniałe praktyki. Trzeba tylko potrafić rozróżnić realne życie od życia problemami.
Bo jeżeli większość czasu spędza się na rozmyślaniu i współczuciu w myślach, jak to źle ułożyło się w życiu pani Kowalskiej, to i tak jest to bez znaczenia. Jeżeli problem pani Kowalskiej jest poza naszymi możliwościami rozwiązania, to po co zajmować sobie nim myśli?
Jeżeli możemy pomóc – zróbmy to, a nie rozmyślajmy. Jeżeli nie możemy pomóc, powiedzmy to, zaznaczając, że możemy służyć wsparciem w postaci naszej osoby – przyjaznego ucha do wysłuchania. Jednak nie pozwólmy, by problemy pani Kowalskiej zawładnęły naszym życiem.
Jeszcze inną przyczyną zmartwień ludzi są ich własne problemy, a właściwie brak umiejętności ich skutecznego rozwiązywania. Czasami ludzie zamiast skupić się na znalezieniu rozwiązania, koncentrują się po prostu na stworzeniu czarnych scenariuszy i najgorszych wizji tego, co może się wydarzyć.
Owszem, trzeba brać pod uwagę różne warianty rozwiązania, ale gdy pojawi się w naszych wyobrażeniach ta najgorsza z najgorszych opcji warto zadać sobie pytanie: co mogę zrobić by rozwiązać problem? By wyjść z niego obronną ręką? A następnie: co jeszcze mogę zrobić? By na konie po prostu przejść do działania!
Przy każdej zaistniałej sytuacji problemowej warto sobie zadawać te pytania. Wypisać możliwe rozwiązania, a następnie wybrać najlepsze z nich i zacząć działać.
Jak pozbyć się zmartwień?
No dobrze, ale co należy zrobić, aby się nie martwić? Czy są jakieś strategie, które pomogą zmniejszyć poziom zmartwienia?
Jednym ze skutecznych sposobów na redukcję martwienia się jest rozpoczęcie uprawiania jakiegoś sportu. Podczas ruchu i wysiłku wytwarzają się w naszym organizmie endorfiny – hormony szczęścia. Poprawia się nasze samopoczucie fizyczne i psychiczne. Kiedy zajmujemy się sportem np.: biegamy, w naszym umyśle sprawy zaczynają się układać. Podczas takiej aktywności wpada do głowy także wiele ciekawych pomysłów, czy innowacyjnych rozwiązań.
Warto też do swojego życia wprowadzić dawkę humoru. Zacząć oglądać więcej komedii. Czytać humor. Zacząć się częściej śmiać. Zdystansować się do samego siebie i zacząć się śmiać z samego siebie. Śmiech przedłuża życie (http://medicus.lublin.pl/index.php?pid=698).
Dobrze też ograniczyć oglądanie programów informacyjnych, które przelewają w nas negatywne treści. Naprawdę nie musicie być na bieżąco ze wszystkimi tragediami świata, a jeżeli zdarzy się coś naprawdę wartego uwagi i tak się o tym dowiecie – znajomi na pewno nie zapomną Was o tym poinformować.
Jak pozbyłam się zmartwień?
Możesz zadawać sobie pytanie: no ale jak to? Wymądrza się o zmartwieniach, a sama nic nie mówi o tym jak to było w jej przypadku? Nie ma sprawy. Masz pełne prawo o to zapytać.
Muszę przyznać, że byłam bardzo zmartwionym dzieckiem, a nawet zmartwionym nastolatkiem. Ciągle czymś się martwiłam. To było bardzo nieprzyjemne uczucie. Odbierało całą radość życia. Mój umysł kreował niestworzone wizje możliwych do wystąpienia zdarzeń. Czułam się jak osaczona w klatce własnego umysłu. Cierpiałam przez to wszystko na nerwicę szkolną i w ogóle byłam bardzo zestresowana. Ciężko było do mnie dotrzeć, bo niestrudzenie wierzyłam we wszystkie swoje czarne wizje. Możecie mi wierzyć – ciężko się żyje z takim dzieckiem i nastolatkiem. Ciężko też żyć samemu ze sobą.
Przełom w moim życiu nastąpił w wieku jakichś 14/15 lat, kiedy przeczytałam książkę Dale Carnegie’go „Jak przestać się martwić i zacząć żyć?”. Wtedy bardzo mocno zdystansowałam się do samej siebie i spojrzałam na siebie zupełnie z boku. Postanowiłam, że dłużej nie mogę żyć tak jak dotychczas i postawiłam na daleko idące zmiany. Wprowadziłam sobie samej całkowity zakaz martwienia się.
Muszę przyznać, ze nie było łatwo – w końcu stare przyzwyczajenia wciąż chciały wziąć nade mną górę. To była taka sytuacja, kiedy ciało nie słucha tego czego wymaga od niego umysł. Wybierałam się z klasą na wycieczkę. Niestety w noc poprzedzającą wyjazd, moje zamartwianie się przybrało tak wielką siłę, że nie byłam w stanie wyjść z domu i pojechać. Umysł już wiedział, ze on powinien być na wycieczce mimo wszystko, ale ciało się nie podporządkowało.
Po tym wydarzeniu czułam się naprawdę podle sama ze sobą. Wiedziałam, że muszę kategorycznie skończyć z takimi wyskokami. Przysięgłam sobie uroczyście, że to był ostatni raz i ze nigdy więcej nie pozwolę, bym została pokonana przez własną słabość. Uparłam się. Nie zawsze było różowo. Zdarzały się chwile, gdzie balansowałam na krawędzi, ale od tamtej pory nigdy nie przydarzyło mi się już nic takiego, gdzie musiałabym przez zamartwianie się pozostać w domu i zrezygnować z normalnego życia..
Naprawiłam w sobie problem wewnętrznych zmartwień, ale wciąż odczuwałam dyskomfort i brak całkowitej wolności umysłu. Czułam, że nie jestem w pełni sobą, że nie żyje w zgodzie ze sobą, bo coś z zewnątrz mnie blokuje.
Tutaj nastąpił kolejny życiowy przełom. Miałam wtedy jakieś 20 lat i znów sięgnęłam po ciekawą lekturę. Tym razem były to dwie książki Witolda Wójtowicza „46 zasad zdrowego rozsądku” oraz „Psychologia zdrowego rozsądku”. Trzeba przyznać, ze dały mi niezłego kopa i wywróciły mój światopogląd do góry nogami, ale wyszło mi to tylko na dobre.
Nareszcie zaczęłam czuć się dobrze we własnej skórze, czułam się bezpiecznie z tym gdzie jestem i z tym kim jestem. Odrzuciłam całkowicie oglądanie telewizji. Zyskałam dzięki temu wiele.
Po pierwsze dużo wolnego czasu (właściwie to nigdy nie byłam nałogowym oglądaczem tv, ale jej odrzucenie dało mi kilka dodatkowych godzin w tygodniu), po drugie niesamowity spokój umysłu – w liceum jednym z przedmiotów kierunkowych był WOS (wiedza o społeczeństwie), wręcz zachęcano nas do bycia na bieżąco ze wszystkimi faktami i wydarzeniami, trzeba było robić ciągle tzw. „prasówki” z tego co wydarzyło się w kraju i na świecie.
Po liceum został mi nawyk „bycia na bieżąco”, jakaż była moja ulga, gdy to odrzuciłam. Poczułam się jakby ktoś zdjął mi z pleców ciężkie brzemię. Przez bardzo długi czas w ogóle nie oglądałam telewizji. Teraz zdarza mi się od czasu do czasu coś obejrzeć, ale jest to zawsze świadomy wybór, coś co naprawdę przykuje moją uwagę np.: dobra komedia lub ciekawy program naukowy.
Odcięcie się od szumu medialnego i natłoku informacyjnego w pewnym sensie uwolniło mój umysł i mnie samą. Odnalazłam siebie. Spędzałam więcej czasu na łonie natury i wyciszałam się coraz bardziej. Odzyskiwałam utraconą równowagę wewnętrzną i z każdą chwilą czułam, że życie bez zamartwiania się, z wolnym umysłem ma zupełnie inną jakość.
Oczywiście nie osiągnęłam tego wszystkiego w jednej chwili. Wymagało to ode mnie wiele pracy nad sobą, wielu godzin, dni i miesięcy koncentracji nad tym by nie rozmyślać zmartwieniami, a myśleć rozwiązaniami. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że było naprawdę warto.
Mam pytanko do autora – Jak myślisz co będzie dalej?
Zależy o co pytasz 🙂
I simply want to say I am just beginner to weblog and really liked this page. Very likely I’m planning to bookmark your blog post . You amazingly have good article content. Many thanks for revealing your blog.